Czy twój budżet na marketing jest za mały?

Budżet marketingowy B2B - jak duży?

Oczekiwania wobec marketerów w firmach B2B w zakresie budowania marki bywają ogromne, jednocześnie budżet na ich realizację bywa nieadekwatny (złośliwi mawiają, że homeopatyczny 😉). To częsty problem i powód do narzekań marketerów, z którymi rozmawiam.

Z drugiej strony jest dyrektor finansowy, albo zarząd który patrzą na budżet marketingowy jak na worek bez dna.

Kto ma rację? Jaki jest racjonalny poziom wydatków na marketing marki?

Co to jest Excess Share of Voice (udział w głosie) w marketingu?

Aby rozmawiać o poziomie wydatków na marketing marki należy sobie przede wszystkim uświadomić, że żadna firma ani marka nie działa w próżni tylko w konkurencyjnym otoczeniu. Oznacza to, że każda markę toczy nieustającą walkę o uwagę przyszłych klientów oraz o utrwalenie w ich pamięci obrazu marki, skojarzenia z marki z produktem oraz wartością jaką mogę uzyskać. Im ten obraz uda nam się bardziej utrwalić, tym silniejsza marka. A dlaczego warto silną marką posiadać pisałem w 4 efekty silnej marki w marketingu B2B).

Dokładnie tę zależność zbadali Peter Field oraz Les Binet. Wykazali oni, że istnieje korelacja pomiędzy udziałem w informacjach, które docierają do odbiorców a wzrostem udziałów w rynku – co opisali w książce The Long and the Short of It.

ESOV Excess Share of Voice 0- nadmiarowy udział w głosie

Zależność pomiędzy Excess Share of Voice a zmianą udziałów rynku.
Źródło: „The Long and he Short of it”.

Wykres ten pokazuje, jak nadwyżka głosu reklamowego (Excess Share of Voice, ESOV – oś X) przekłada się na przyszły wzrost udziałów rynkowych (Share of Market, SOM – oś Y). Współczynnik regresji 0,05 oznacza, że każde 10 punktów procentowych ESOV prowadzi w perspektywie 12-24 miesięcy do średnio do 0,5–1 p.p. wzrostu udziału w rynku rocznie.

Spostrzegawczy z was zauważą, że na wykresie, wzrost udziałów rynkowych następuję również przy ujemnym ESOV. Wynika to z tego, że pokazywana zależność nie jest twardym prawem ale jedynie heurystyką, a poza tym istnieją czynniki wzrostu takie jak jakość samego produktu, dystrybucja czy cena.

Pomimo, że oryginalnie Binet i Fields wysnuli swoje obserwację głównie dot. B2C (analizowali zagregowanie dane z około 1000 kampanii z lat 1998–2012, z rynku UK zawartych w IPA Databank), to potwierdzili, że ta zależność występuje również w B2B w raporcie The 5 Principles Of Growth In B2B.

Nie dać się zagłuszyć

Konsekwencje tych zależności dla ustalania wielkości budżetu marketingowego wydają się więc oczywiste:

[obrazek wzrostu]

  • Konsekwencja 1: Wydając mniej niż konkurenci tracisz rynek – oszczędności na budżecie marketingowym nie tylko uniemożliwiają aby działania marketingowe wspomagały wzrost, ale są czynnikiem UTRATY udziałów w rynku.
  • Konsekwencja 2: Wydając tyle co inni utrzymujesz status quo – często stosowana w B2B reguła określenia budżetu w odniesieniu benchmarku rynkowego. Polega na określeniu ile w danej branży średnio (np. jako procent przychodów) wynosi budżet marketingowy i dostosowanie się do tego benchmarku. W świetle powyższych faktów taki poziom wydatków jest zbyt mały aby marketing mógł być istotnym czynnikiem w rozwoju firmy – w takich warunkach może on jedynie pomóc utrzymać obecne status quo.
  • Konsekwencja 3: Wzrost wymaga inwestycji – Jeśli chcesz aby to marketing był jednym z czynników wzrostu firmy, to wymaga on ponadprzeciętnych inwestycji.

Inwestycja marketing nie jest więc „kupowaniem efektów”, które będą proporcjonalne do wydatków.  Jak masz mniej środków to kupisz ich mniej, a gdy masz więcej to kupisz ich więcej. To bardziej przypomina próbę przekrzyczenia konkurentów na zatłoczonym rynku. Jeśli będziesz krzyczał zbyt cicho (zbyt mały poziom wydatków) to twój głos nie wyjdzie poza poziom szumu i zostaniesz zagłuszony przez innych, którzy odbiorą ci rynek.

Jak widać marketing to nie jest koszt, który trzeba za wszelką cenę minimalizować jak cenę papieru do drukarki. To inwestycja, by rozepchać się, dotrzeć i przekonać do siebie klienta na zatłoczonym rynku.

I na tym można by skończyć podsumowując (z lekkim poczuciem wyższości), że jak zarząd chce traktować marketing poważnie, to musi być gotowy w niego poważnie zainwestować. Tyle tylko, że taka konstatacja pomija jeden drobny szczegół: realne ograniczenia w możliwościach inwestycyjnych przedsiębiorstw.

Skąd pieniądze na eSOV?!

Jeśli marka ma cieszyć ponadprzeciętnym Share of Voice, czyli większym niż wynika to z udziału rynkowego to oznacza, że musi trwale wydawać (proporcjonalnie) więcej pieniędzy na marketing niż konkurenci.

Tylko, czy to w ogóle jest możliwe? Czy możliwe jest trwałe wydawanie na marketing niż wszyscy inni – a pamiętać należy, że marketing jest kosztem finansowanym z bieżącej działalności. Przy założeniu, że wszystkie inne zmienne są stałe, typu: cechy produktu, innowacja, technologia, know-how czyli to wszystko co wpływa na sukces biznesowy POZA marketingiem – oczywiście nie! (pomijam wszelkie szczególne przypadki jak zewnętrzna inwestycja, która umożliwia taki poziom wydatków albo np. wejście dużego gracza na lokalny rynek).

Czy to wszystko oznacza, że co do zasady wzrost firmy nie może być wygenerowany przez marketing?!

Strategia: najskuteczniejsza dźwignia ESOV

Strategia jest najskuteczniejszą dźwignią wzrostu – szczególnie wtedy, gdy zasoby są ograniczone. To właśnie ona pozwala skoncentrować czas, budżet i uwagę zespołu na działaniach, które naprawdę mają znaczenie. W końcu każda organizacja musi wybierać, gdzie włożyć energię, a co świadomie odpuścić.

Dokładnie to omawiam w podcaście S2E1: Strategia – strategia to nie plan ani lista zadań, ale proces koncentracji ograniczonych zasobów w jednym kierunku, który daje największą szansę na trwałą przewagę.

Jak to się ma do naszego dylematu związanego z budżetem marketingowym? Odpowiedź staje się oczywista, gdy spojrzysz na zależność pomiędzy Share of Voice (SOV) a koncentracją działań w konkretnym segmencie rynku.

Share of Voice (SOV) w zależności przy skupieniu budżetu na konkretnym segmencie rynku

Share of Voice (SOV): i skupieniu budżetu na konkretnym segmencie rynku.
(Ilustracja własna).

Jak widać wielkość budżetu to nie jest jedyna dźwignia, dzięki której można zwiększyć osiągany Share of Voice? Istnieje też inna droga: można go dramatycznie zwiększyć koncentrując się na wybranym segmencie rynku.

Nie jest to tylko ćwiczenie matematyczne. Koncentracja na konkretnym segmencie rynku ma również głębokie uzasadnienie biznesowe. Dla przypomnienia: segmentacja to podział rynku na jednorodne grupy które mają podobne cechy, potrzeby, wyzwania lub zachowania zakupowe. Chodzi o to by móc lepiej dopasować ofertę, komunikację i model obsługi do tego, czego naprawdę potrzebuje dana grupa firm.

Koncentracja na segmencie dla którego twoja oferta jest wyjątkowo dobrze dopasowana (bo to od niego należałoby zacząć) pozwoli osiągać ponadprzeciętne wyniki nie tylko dlatego, że marketing będzie mógł wspierać za pomocą Excessive Share Of Voice (ESOV) (to tylko , ale przede wszystkim, że łatwiej będzie wygrać z konkurencją na poziomie samej oferty i – prawdopodobnie – realizować wyższą marżę. Tak wypracowane zyski można następnie reinwestować w zdobywanie udziału w rynku w kolejnych segmentach.

No ale jest jeden haczyk: nie da się rozmawiać o skupieniu środków na strategicznych kierunkach, jeśli firma strategii nie posiada.

Budżet czy strategia?

W świetle wszystkiego, o czym była mowa wcześniej, warto zadać sobie jedno proste pytanie: Co możesz zrobić jako osoba odpowiedzialna za marketing, by zwiększyć szansę na sukces – swój i swojej firmy?

Masz zasadniczo dwie drogi:

Opcja 1: Walcz o większy budżet marketingowy

Jeśli chcesz rosnąć szybciej niż konkurencja, potrzebujesz silniejszego głosu (ESOV).
Zanim jednak pójdziesz do zarządu z prośbą o większe środki, zadaj sobie kilka pytań:

  • Jak mogę oszacować udział w głosie mojej marki na tle innych konkurentów i czy jest on „na poziomie szumy”?
  • Czy Twój obecny budżet pozwala przebić szum i realnie zaistnieć w świadomości rynku?
  • Jak duży budżet byłby potrzebny, by stało się to możliwe?
  • Jak długo musiałbyś utrzymać wyższy poziom wydatków, zanim efekty marki przełożą się na sprzedaż? (To opóźnienie możesz oszacować, korzystając z modelu – patrz plik Excela na dole artykułu: Regule 95:5 – dlaczego możesz sprzedawać tylko do 5% klientów).

Opcja 2: Walcz o strategiczne skupienie na segmencie

Jeśli budżet nie urośnie – wzmocnij skuteczność dzięki koncentracji.
Zastanów się:

  • Czy Twoja firma ma jasno określoną strategię biznesową – czyli pomysł jak chce wygrywać na rynku?
  • Czy potrafisz na tej podstawie opracować segmentację rynku, by wiedzieć, gdzie marketing ma największy wpływ?
  • Czy masz przygotowaną strategię marketingową, która wspiera ten kierunek – w tym strategię marki?

Moim zdaniem nie ma jednej właściwej odpowiedzi, która z tych opcji w lepsza, to oczywiście zależy to od konkretnej sytuacji.

Ale być może zechcesz się podzielić swoją sytuacją w komentarzu: Masz budżet za mały w stosunku do celów, czy cele za duże w stosunku do budżetu?

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

Podcast S2E8: Reguła 95:5 vs lejek sprzedaży

Reguła 95:5 vs lejek sprzedaży - podcast "Rozmowy B2B"

Reguła 95:5 to model, który – prawdę mówiąc – wywrócił do góry nogami całe moje dotychczasowe rozumienie jak działa marketing B2B. Od kiedy dowiedziałem się o niej dowiedziałem (a poznałem ją z książki „How Brands Grow„) to radykalnie zmieniła moje patrzenie na marketing i mam poczucie, że otworzyła mi oczy na rzeczy, których dotąd nie doceniałem, np. na rolę i znaczenie marki.

Wcześniej moim kluczem do rozumienia roli marketingu był powszechnie znany i stosowany model lejka sprzedażowego opartego o schemat AIDA (od angielskich słów: attention, interest, desire, action).

Reguła 95:5 mówi natomiast, że w danym momencie ogół całego rynku docelowego dla danej kategorii produktu składa się klientów, którzy są w jednym dwóch stanów:

  • Pierwszy stan „in-market” to ok. 5% – czyli niewielka część rynku – to aktywnie poszukuje produktu lub usługi w danej kategorii.
  • Drugi stan „out-in-market” to ok. 95% – czyli miażdżąca większość rynku, która w ogóle nie jest zainteresowana ani nie poszukuje produktu ani usługi w danej kategorii.

Skąd ta proporcja się bierze, dlaczego moim zdaniem reguła 95:5 jest lepszym modelem oraz jakie mechanizmy i zachowania klientów tłumaczy lepiej niż lejek sprzedaży – o tym w dzisiejszym odcinku podcastu „Rozmowy B2B”.

Zapraszam!


pobierz: plik MP3 (31 MB, długość 30 min.)

Subskrybuj podcast:

Notatki do odcinka:

W jakim miejscu będziesz za rok?

W jakim miejscu będzie Twój marketing za rok?

Jestem pewien, że masz już plany związane z tym, co chciałbyś osiągnąć w obszarze marketingu w nadchodzącym roku. Dlatego chciałbym Cię namówić na refleksję jak ich realizacja może wpłynąć na pozycję rynkową Twojej firmy ale też i Twoją osobistą pozycję w organizacji, w której pracujesz.

Czy za rok o tej samej porze będziesz mógł powiedzieć, że jesteś w zupełnie innym, lepszym miejscu?
Czy właściwie to niewiele się zmieni?

Większość klientów nic nie kupi

Po pierwsze, musisz zdać sobie sprawę, że w nachodzącym roku większość Twoich klientów NIC od Ciebie nie kupi, i to właściwie bez względu na wszelkie wysiłki marketingowe oraz sprzedażowe.

Szokujące? Wcale nie. To logiczna i bezpośrednia konsekwencja tzw. reguły 95:5, która mówi o tym, że danym momencie jedynie niewielka część rynku (około 5%) jest w sytuacji zakupu danej kategorii produktów lub usług. W zależności od tego jak ta proporcja wygląda w Twojej kategorii oraz tego jak długo trwa proces zakupowy, prawdopodobnie tylko kilka owych pięcioprocentowych kohort klientów znajdzie się w trybie zakupu (ang. in-market) na przestrzeni najbliższego roku.

(W artykule Reguła 95:5 czyli dlaczego możesz sprzedawać tylko do 5% klientów znajdziesz szczegółowy opis tego zjawiska, oraz plik Excela, w którym będziesz mógł obliczyć ile wynosi stosunek kupujących do nie kupujących w Twojej kategorii).

Wobec tego, bez względu jakie działania skierowane do rynku zaplanowałeś na najbliższy rok to zawsze będą one oddziaływały na jedną z dwóch grup potencjalnych klientów:

  • in-market – tych, którzy będą aktywnie poszukiwać produktu, usługi lub rozwiązania w Twojej kategorii
  • out-of-market – tych, którzy z różnych względów, nie będą w najbliższym roku w owym „trybie zakupowym”.

Wsparcie sprzedaży?

Zastanówmy się, co jeśli w nadchodzącym roku to bezpośrednie wsparcie sprzedaży będzie Twoim najważniejszym celem?

W takim wypadku działania będą skierowane do klientów in-market, czyli tych którzy właśnie w przyszłym roku będą rozważać zakup w Twojej kategorii produktów lub usług. Prawdopodobnie Twoje wysiłki będą się koncentrować na takich obszarach jak:

  • Tworzenie treści wspierających proces zakupu (np. wg. metodyki „They Ask You Answer„)
  • Wykorzystanie tych treści do zwiększenia widoczności w wyszukiwarkach (SEO oraz Inbound)
  • Wdrożenie automatyzacji związanych z generowaniem leadów (np. w formie marketing automation)
  • Usprawnienie procesu ofertowego (np. poprzez analizę Win/Loss)
  • Zwiększenie dotarcia z ofertą do kupujących za pomocą reklamy
  • itp.

To wszystko może być świetną inwestycją, która na koniec roku doprowadzi do osiągnięcia zakładanych wyników sprzedaży. Być może w ten sposób stworzysz zasób treści i procesów, który usprawni sprzedaż czyniąc ją szybszą i tańszą: klienci posiadający dostęp do wszystkich niezbędnych informacji nie będzie zawracał głowy handlowcom.

Niemniej to wszystko pozostanie prawdopodobnie zignorowane w nachodzącym roku przez większość Twoich potencjalnych klientów!

Nie dlatego, że zrobiłeś coś źle, ale dlatego, że po prostu większość z nich w ogóle ani potrzebowała ani poszukiwała Twoich produktów lub usług, a więc nie będzie w ogóle reagowała na komunikaty kierowane do kupujących. Bo oni tymi kupującymi po prostu nie będą…

  • Może są związani z kontraktem z innym dostawcą, który jeszcze trwa?
  • Może są jeszcze za mali aby skorzystać z Twojej oferty?
  • Może po prostu w tym roku będą skupieni na innych priorytetach biznesowych, niż ten, którego dotyczy Twoja oferta?

W konsekwencji pomimo tych wszystkich inwestycji za rok Twoja firma będzie właściwe znajdowała się tej samej pozycji rynkowej, w jakiej znajduje się dziś. Co prawda ci, którzy w trakcie najbliższego roku kupią (lub przynajmniej będą rozważać taki zakup), a więc wejdą w kontakt z twoją marką to zbudują sobie jakiś jej obraz, ale będzie to wciąż niewielki procent całego rynku. W kolejnych latach dla kolejnych kohort potencjalnych klientów wchodzących na rynek, wciąż będziesz nową, nieznaną lub mało znaną marką, z którą do tej pory nie mieli styczności.

Marka?

Ale może Twoje plany zakładają przede wszystkim osiągnięcie celów związanych z marką?

Jeśli tak, to prawdopodobnie masz pomysły na to by dotrzeć do tych wszystkich klientów, którzy w najbliższym roku co prawda z różnych względów nie kupią (znów reguła 95:5 się kłania), ale dzięki Twoim działaniom nie tylko będą kojarzyli twoją markę, być może nawet będą uważali ja za wiodącego dostawcę.

W takim wypadku planujesz prawdopodobnie:

To wszystko może być świetną inwestycją budującą rozpoznawalną markę B2B. Dzięki niej potencjalni klienci nie tylko będą świadomi istnienia Twojego rozwiązania, ale być może będą je preferowali, tzn. będą skłonni zapłacić więcej niż za rozwiązania konkurencji. To jeden 4 efektów silnej marki w marketingu B2B. A jak zapewne wiesz marketing może wpłynąć  na wynik finansowy najsilniej właśnie poprzez umożliwienie realizacji wyższej marży a nie poprzez zwiększenie wolumenu sprzedaży.

Niemniej jednak, nawet jeśli zrobisz fantastyczną robotę zbudowania w umysłach Twoich potencjalnych klientów świadomości i preferencji marki to wpływ tego wszystkiego ma sprzedaż w nadchodzącym roku może być stosunkowo niewielki, ponieważ większość efektu zmaterializuje się dopiero w kolejnych latach. To opóźnienie to znów bezpośrednia konsekwencja reguły 95:5.

Wsparcie sprzedaży + marka!

Dlatego chciałbym ci życzyć, by w nadchodzącym roku udało ci się zrealizować plany dotyczące obu tych obszarów: i wsparcia sprzedaży, i tworzenia silnej marki.

Dzięki temu będziesz dysponował nie tylko sprawnie działającą maszyną sprzedażową, ale również spowodujesz, że Twoja firma zagwarantuje sobie pozycję nie tylko jednego z podmiotów, którego ofertę warto rozważyć, ale może nawet i preferowanego dostawcy, za którego rozwiązania warto zapłacić więcej.

Wierzę, że kombinacja obu tych perspektyw: krótkoterminowego wsparcia sprzedaży oraz długofalowego budowania marki sprawi, że ten rok będzie jak kolejny szczebel na drabinie prowadzącej do rozwoju Twojej firmy oraz Twojej kariery.

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

Podcast S2E7: Koniec marketingu B2B opartego o generowanie leadów?

Koniec marketingu B2B opartego o generowanie leadów

Od przeszło 20 lat (czyli prawe przez całą moją dotychczasową karierę) generowanie leadów to kwintesencja marketingu B2B. To dzięki właśnie dzięki generowaniu leadów marketerzy mogli w wreszcie w bardzo bezpośredni sposób pomagać sprzedawcom w identyfikacji tych potencjalnych klientów, którzy właśnie chcą kupić.

Dziś marketerzy B2B mają całe metodologie produkcji treści wsparcia sprzedaży, które mają pomóc w odkodowaniu potrzeb informacyjnych i przekuć tę wiedzę na treści skierowane do kupujących (np. They Ask You Answer Marcusa Sheridana albo Buyer person Adele Ravela) oraz narzędzia informatyczne takie jak Marketing Automation – wszystko co trzeba aby efektywnie generować leady.

A jednak, pomimo wykrystalizowanej metodologii i narzędzi marketerzy B2B są jak nigdy dotąd są pod presją by skuteczniej wpierać sprzedaż. A napięcie pomiędzy marketingiem a sprzedaży jest silnie wyczuwalne jak nigdy dotąd.

Dlaczego?
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
I jeśli nie generowanie leadów, to co?

Zapraszam do wysłuchania podcastu:

pobierz: plik MP3 (52 MB, długość 22 min.)

Subskrybuj podcast:

Notatki do podcastu:

Reguła 95:5 czyli dlaczego możesz sprzedawać tylko do 5% klientów

Reguła 95-5

Oto jeden zwodniczo prosty fakt, który ma głębokie konsekwencje dla marketingu: 95% rynku, czyli jego przytłaczająca większość rynku nie chce kupić twojego produktu i masz szansę sprzedać do jedynie 5% potencjalnych klientów.

Ta zależność – zwana często regułą 95:5 – została zaobserwowaną i opisana przez prof. Johna Dawes’a z The Ehrenberg-Bass Institute i opisana w książce „How brands Grow”, którą niedawno polecałem. Reguła 95:5 mówi, że tylko niewielka część kupujących (około 5%) jest aktywnie kupująca, czyli jest „in-market”, a wiec aktywnie poszukuje produktu lub usługi w danej kategorii. Miażdżąca większość rynku (około 95%) jest natomiast „out-of-market”, a więc w ogóle nie jest trybie zakupu.

Choć prof. Dawes badał głównie B2C to okazuje się, że reguła ma 95:5 zaskakująco dobrze opisuje też rynek B2B. Jeśli się o nad tym zastanowić, to szczególnie dla skomplikowanych produktów i usług B2B, które są kupowane niezbyt często to bardzo zdroworozsądkowa konkluzja. Jeśli na przykład organizacja przeszła długą drogę selekcji systemu ERP, reengineeringu procesów biznesowych, integracji całej gamy innych systemów, szkolenia pracowników, zarządzaniu zmianą i wszystkim co z tym związane, to nic nie zmieni faktu, że przez najbliższych kilka lat, co najmniej do momentu amortyzacji tej inwestycji, nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie kupować nowego systemu ERP, i żaden marketing – nawet najgenialniejszy – tego faktu nie zmieni. Po prostu, ten potencjalny klient jest out-of -market.

Ile wynosi proporcja w mojej kategorii?

Oczywiście nie należy tych liczb brać dosłownie, to jest tylko pewna heurystyka niemniej możesz pokusić się o określenie tej wielkości dla wybranej kategorii produktów w twoim przypadku. Można to oszacować na podstawie:

  • wskaźnika rocznego churn‚u lub informacji o częstotliwości zakupu w danej kategorii
  • informacji jak długo trwa proces zakupu w danej kategorii.

Churn to miara, która określa jaki procent klientów średnio w ciągu roku odchodzi od danego dostawcy dla danej kategorii produktów. Takie informacje możesz zdobyć analizując dane CRM nt. Twoich klientów (choć pamiętaj, że może to odbiegać od rynkowej normy) lub możesz posłużyć benchmarkiem, takim jak np. dane z CustomerGauge:

Churn klientów wg. branż

Churn klientów (jako procent klientów utraconych rocznie) wg. branż, źródło: CustomerGauge

Dla wyliczeń w naszym przykładzie załóżmy, że churn wynosi 20%.

Churn można też wyliczyć z częstotliwości zakupu (czyli: jak często klienci dokonują zakupu w danej kategorii). Jeśli to ta „raz na 5 lat” (czyli 60 miesięcy) to churn = 12 / 60 = 20%.

Aby oszacować jak dużo klientów jest in-market potrzebujemy jeszcze jednej informacji: jak długo są trwa bycia w proces zakupu. Tę wielkość możesz ustalić na postawie danych z CRM (pamiętaj, że proces zakupu rozpoczyna się zazwyczaj wcześniej niż kontakt ze sprzedawcą), systematycznie zbierając tę informacje od Twoich klientów lub – znów – posługując się benchmark’iem. Ja na podstawie badania IRSM „Jak kupuje B2B w Polsce” przyjąłem do naszych wyliczeń wielkość 3 miesięcy.

Procent klientów in-market wyliczymy wg. wzoru = (chrun * długość procesu zakupu) / 12.

Przy tych założeniach jest to 5% rynku. Jeśli chcesz policzyć churn oraz ilość klientów in-market podstawiając własne założeniach, możesz to zrobić posługując się załączonym na dole artykułu plikiem excela.

* * *

Zastanówmy się teraz nad konsekwencjami tego stanu rzeczy.

Tylko 5% rynku zainteresowane informacjami o produkcie

Treści wsparcia sprzedaży, czyli te związane z produktem, mające bezpośrednio wspierać sprzedaż i dzięki którym jest możliwe generowanie leadów są skutecznie wobec jedynie tego 5% rynku. To są osoby, które właśnie poszukują informacji nt. produktu. One chcą wiedzieć o nim wszystko (także to, o czym sprzedający mówić zazwyczaj nie chcą, np: jakie są wady produktu i problemy z nim związane albo cena, i dlaczego tak wysoka 😉).

Pozostałe 95% potencjalne rynku nie należy rozumieć jako „nie przekonanych”. Po prostu w tym momencie nie jest w tym momencie poszukiwania produktu, bo go w tej chwili nie potrzebuje. Wracając do naszego przykładu z zakupem systemu ERP, problem zakupu takiego system został (przynajmniej na jakiś czas) rozwiązany i wszyscy wzięli się za rozwiązywanie innych ważniejszych w tym momencie problemów, które teraz znajdują się na szczycie ich listy priorytetów. Nikt więc nie będzie zajmował się porównywaniem funkcjonalności systemów ERP, no chyba że ktoś ma takie hobby. Takich ludzi bardzo trudno zainteresować informacjami o produkcie.

Czy warto skupić się tylko na 5% kupujących?

Ale – być możesz chcesz powiedzieć – w czym problem?! To wszystko świetnie się składa! Dzięki skupieniu się wyłącznie na treściach wsparcia sprzedaży angażujemy wyłącznie tych, którzy właśnie chcą kupić. Wystarczy ich identyfikować (temu właśnie służy generowanie leadów) przedstawić choć troszkę lepszą niż ofertę konkurencji i mamy efektywny marketing! Czyż nie? Po co marnować cenne zasoby marketingowe by dotrzeć tych, który teraz kupić w nie chcą?

Reguła 95:5 marketing b2b in-market out-of-market

Reguła 95:5 – większość rynku nie jest w trybie zakupu i nie jest zainteresowana treściami wsparcia sprzedaży (źródło: ilustracja własna + Gartner)

Problem jest taki, że:

Po pierwsze, „przedstawić choć troszkę lepszą niż ofertę konkurencji” oznacza w większości przypadków mniejszą marżę.

Po drugie, dziś równie sprytni są już właściwie wszyscy Twoi konkurenci. Przez wciągu ostatnich kilkunastu lat takie działanie stało się de facto standardem w marketingu B2B. Jeszcze dziesięć lat temu, a może i nawet kilka lat temu, publikacja strony typu: „Jak wybrać system CRM” był pewnym sposobem na identyfikacje osób, które stoją przed takim wyborem, dziś, gdy tego typu stron tylko w polskim internecie setki, jeśli nie tysiące – takie działanie nie zapewnia żadnej przewagi.

Po trzecie: jak pokazują badania, szansa że oferta od nieznanej firmy „wyskoczy” na ostatniej prostej postępowania zostanie wybrana oscyluje w okolicach 10% – i to nawet jeśli obiektywnie lepsza!

To czym jest zainteresowane 95% rynku?!

Na pewno nie produktem!

To nie są „nie przekonani” klienci do których jeszcze nie dotarliśmy lub nie przekonaliśmy ich skutecznie. Oni są out-of-market, ponieważ nie potrzebują, nie chcą ani lub mają możliwości zakupu tego, co sprzedajesz. Oznacza to, że marketing mający na celu przekonanie zostanie po prostu zignorowany. To na co możesz natomiast liczyć to zbudowanie lub odświeżenie świadomości marki. Celem nie jest spowodowania aby kupli, aby pamiętali o marce, a nawet ją preferowali gdy w przyszłości znajdą się w sytuacji zakupowej.

Istnieje wiele metod by zainteresować nie-kupujących naszą firmą (od reklam wizerunkowych, przez sponsoring aż do event-marketingu), ale chyba najważniejszy w B2B jest content marketing. Dlatego content marketingw przeciwieństwie do treści wsparcia sprzedaży – winien koncentrować się informacjach, które de facto mają wartość niezależną od produktu. To może być edukacja, newsy barażowe, cenne informacja a nawet… humor. Kluczem są tutaj potrzeby informacyjne twojej grupy docelowej (przeczytaj więcej: O czym robić content marketing b2b – przykłady).

Najważniejsze jednak zrozumienie, że stosując content marketing (lub inną formę komunikacji do nie-kupujących) gra toczy się o wciągnięcie odbiorców na orbitę marki po to, że gdy przyjdzie dzień, kiedy ten produkt potrzebny będzie – to odbiorca będzie rozpatrywał, a może i preferował daną markę.  Jeśli zdecydujemy się budować rozpoznawalność marki wśród naszych potencjalnych, przyszłych klientów, tych którzy stanowią dziś owe 95% procent rynku to zwiększamy dramatycznie szansę, że gdy staną już przed decyzją zakupu to:

  • spośród wszystkich dostępnych treści pomagających w zakupie produktu z danej kategorii będą mieli zaufanie właśnie do naszych treści sprzedaży
  • to naszą firmę zaproszą do postępowania zakupowego (krótka lista rozpatrywanych dostawców)
  • albo wręcz nasz produkt będzie preferowanym rozwiązaniem, które nie tylko będzie miał większą szansę za zakup, ale kupujący będą skłonni więcej za niego zapłacić (na tym polega preferencja i związane z nim tzw. „pricing power”).

Co potwierdzają badania (temu będzie poświęcony kolejny wpis: 4 efekty silnej marki w marketingu B2B).

Oczywiście, content marketing to jest jedyna metoda budowania marki w B2B (czyli owego skojarzenia: problem -> marka). Te wszystkie sposoby zebrałem i omówiłem w podcaście S2E9: Marka w marketingu B2B.

Reguła 95:5 a ocena efektów marketingu (ROI)

Niestety, konsekwencje reguły 95:5 sięgają również mierzenia efektów marketingu czyli jego wpływu na sprzedaż. Jeżeli będziemy kierować działania marketingowe do przyszłych, potencjalnych klientów, po to aby w przyszłości wpłynąć na ich decyzje zakupowe to oczywistym jest, że efekty będą bardzo odroczone. Jak bardzo?

Policzmy to na prostym modelu i załóżmy, że:

  • Kampania marketingowa (brandingowa – czyli skierowana do 95% nie-kupujących) wydarzyła się w Q1 a potem nie było już żadnej aktywności marketingowej.
  • Efekt tej kampanii w Q1 stopniowo maleje i po roku pamięta już tylko o niej ok. połowa potencjalnych klientów, na którą oddziaływała (to założenie przyjąłem na podstawie publikacji „What happens to sales when brands stop advertising for long periods?” The Ehrenberg-Bass Institute)
  • Proces zakupu, od momentu kontaktu z działem sprzedaży do finalizacji,  trwa 2 kwartały
  • 5% uczestników rynku jest in-market w każdym kwartale.

Poniżej wykres przedstawia symulację opóźnienia efektu marketingowego, który trwa ponad 12 kwartałów!

Reguła 95:5 opóźnienie efektu marketingu

Reguła 95:5 – symulacja opóźnienie efektu marketingu

Z wykresu możemy odczytać, że:

  • Akcja marketingowa zrealizowana w Q1 nie ma ŻADNEGO wpływu na sprzedaż przez pierwsze dwa kwartały (co wynika, z tego, że tyle właśnie trwa proces sprzedaży)
  • 1 rok – tyle trzeba czekać, aby zmaterializowała o się 30% efektu akcji marketingowej z Q1
  • 2 lata – tyle trzeba czekać, aby zmaterializowała o się 70% efektu akcji marketingowej z Q1
  • ponad 3 lata – tyle trzeba czekać, aby zmaterializowała o się 90% efektu akcji marketingowej z Q1

Tak duże opóźnienie właściwie wymyka się ocenie nie tylko w perspektywie roku (czyli zwyczajowym horyzoncie budżetowym) ale nawet w perspektywie długości pracy osób za ten marketing odpowiadających (w.g. badania Spencer Stuart w firmach B2B F500 to średnio 4,5 roku pracy w jednej firmie).

To opóźnienie stawia też pod znakiem zapytania adekwatność stosowania wskaźnika marketing ROI, przynajmniej w odniesieniu do długofalowych efektów marketingu. Typowym przykładem jest ROI inwestycji w papiery wartościowe: istnieje konkretny moment w którym inwestycja jest zamykana i rozliczana (to sprzedaż papierów) oraz istnieje sposób wyznaczenia zysku lub straty (to różnica między ceną zakupu a ceną sprzedaży).

Stosowanie miary wskaźnika typu return-on-investment wymaga jasnego punktu w czasie, w którym inwestycja jest rozliczana oraz możliwości zmierzenia w tym punkcie wygenerowanego przez tę inwestycję zysku. W marketingu jest to praktycznie niemożliwe: nie istnieje jasny punkt rozliczenia inwestycji a efekty tej inwestycji rozciągnięte są na tak długi okres, że w zasadzie uniemożliwia to wyizolowanie wpływu konkretnej zainwestowanej złotówki na efekt finansowy.

Reguła 95:5 a lejek sprzedaży

Reguła 95:5 wymusza na marketerach zamianę spojrzenia na rynek oraz klientów, a także przedefiniowanie funkcji, którą pełni sam marketing. W przeciwieństwie do lejka sprzedaży, który zakłada, że rolą marketingu jest „przesuwanie” kupującego w dół lejka, reguła 95:5 bliższa jest idei, że jako marketerzy mamy ograniczony na decyzje o zakupie.

Ponieważ zgodnie z nią kupujący są tylko w 2 stanach, albo in-market, albo out-of-market, to wszystko co marketing może zrobić to:

  • albo dostarczyć niezbędnych informacji kupującym, który są in-market (to marketing wsparcia sprzedaży)
  • albo upewnić się, że przyszli klienci out-of-market znają nas i cenią na tyle, że gdy będą w przyszłości w sytuacji zakupu produktu lub usługi z naszej kategorii to wybiorą właśnie nas (to nic innego jak budowanie marki).

Moim zdaniem ten podział na dwie grupy znakomicie to uprasza i ułatwia planowanie działań marketingowych. Oczywiste staje się jaka jaką rolę powinien odegrać brand marketing, jaką marketing wsparcia sprzedaży oraz jak powinno się oceniać efekty obu tych obszarów marketingu.

Opóźnienie efektu marketingu – policz sam!

Jeśli chcesz samodzielnie policzyć ile procent twoich klientów jest w danej chwili in-market oraz z jakim opóźnieniem materializuje się efekt marketingu w przypadku klientów, którzy są out-of-market, możesz to zrobić samodzielnie za pomocą pliku excela, który dla ciebie przygotowałem:

XLS - 95:5 i opóźnienie

* * *

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

How brands grow 2 – czyli co musisz wiedzieć o roli marki

Przyjęło się, że w marketingu B2B marka i jej wizerunek jest sprawą co najwyżej drugorzędną. Przecież sprzedaż B2B to nie emocje tylko zimna kalkulacja oraz dogłębna analiza wszystkich za i przeciw dokonywana przez członków komitetu zakupowego a wszelkie wątpliwości i obawy klienta da się rozwiązać odpowiednimi treściami lub umiejętnie prowadzoną przez sprzedawcę-eksperta sprzedażą konsultacyjną. A że ów sprzedawca jest wynagradzany prowizyjnie to najważniejsze są dla niego wysokiej jakości leady oraz jak najszybsze „zamknięcie” sprzedaży w celu realizacji targetu.

A marka? Marka nie ma większego znaczenia, bo wszystko i tak jest zasługą jego osobistych, ciężko wypracowanych relacji…

Jednak coś się zmienia i coraz częściej pojawiają się głosy, że znaczenie marki może być znacznie większe niż do tej pory marketerzy i sprzedawcy B2B byli skłonni to przyznać. Ba! Sam Jon Miller, pionier systemów marketing automation i założyciel firmy Marketo (obecnie to część Adobe), jeden ze współtwórców marketingu opartego o generowanie leadów ma wątpliwości czy to aby na pewno właściwa droga i widzi potrzebę długookresowej inwestycji w markę (tłum. z ang.):

Presja na osiąganie krótkoterminowych celów (Marketing Qualified Leads) i generowania piepline’u potencjalnych klientów wynika bezpośrednio z zasad, które sami stworzyliśmy. Nauczyliśmy nasze zarządy postrzegać marketing jako maszynę działającą na zasadzie „budget in, leads out” a oni uzależnili się od tego przypływu MQLs jak od wyrzutu cukru do krwi. Jednak to krótkoterminowe myślenie sprowadziło nas na manowce.

(…)

Silna, pozytywna marka otwiera drzwi i wszystko ułatwia. To ona jest powodem dramatycznej różnica pomiędzy ignorowanym wydzwanianiem do klienta „na zimno” a kontaktem, który wywołuje żywą reakcję. To powód, dla którego klienci płacą premię za produkt, któremu ufają, zamiast wybierać tańszą alternatywę. To właśnie dzięki niej Twoi klienci zamieniają się w zwolenników promujących produkt nawet bez twojego udziału.

Wow! 🤯

Ta postępująca od jakiegoś czasu zamiana w myśleniu o roli marki w B2B to temat na osobny wpis, ale mnie sprowokowała ona do sięgnięcia po książkę uznanych autorytetów w obszarze zarządzania brandem. Ta książka, którą chciałbym się dziś z Wami podzielić to: „How Brands Grow (part 2)” autorstwa Jenni Romaniuk i Bryon Sharp z Ehrenberg-Bass Institute, University of South Australia.

Poniżej wynotowałem hasłowo najciekawsze moim zdaniem idee, które w niej znalazłem (choć oczywiście czytając tę pozycję znajdziesz ich o wiele więcej). Niektóre z nich obalają powszechnie pokutujące w marketingu mity. Mam nadzieję, że ta lista zaintrygują Cię na tyle, że sięgniesz po tę książkę i zapoznasz się całą argumentacją:

  • Prawo podwójnego zagrożenia (ang. double jeopardy law) – prawo to głosi, że mało znane i niepopularne marki (aż chcę zakrzyknąć: przecież to większość marek B2B!) mają przechlapane. Owe marki nie tylko mają mniej klientów (co oczywiste) ale dodatkowo im mniej marka jest popularna tym jej istniejący klienci są mniej lojalni, czyli częściej i chętniej niż klienci znanych marek sięgają po produkty konkurencji.
  • Lojalni klienci to mit – olbrzymia część klientów to użytkownicy wielu, konkurujących ze sobą marek. To, że twoi klienci często kupują twoje produkty lub usługi oznacza prawdopodobnie jedynie tyle, że są często kupują również inne produkty w tej kategorii. Jeśli jesteś mało popularną marką to problem potęguje prawo podwójnego zagrożenia (patrz: punkt powyżej).
  • Reguła 95:5 – przytłaczająca większość rynku (średnio 95%) nie jest w trybie zakupu, dlatego nie jest zainteresowana ani twoim produktem ani informacjami na jego temat. Tego typu komunikat zainteresuje jedynie 5% całego rynku (przeczytaj więcej: Reguła 95:5 czyli dlaczego możesz sprzedawać tylko do 5% klientów).
  • Wzrost bazy klientów drogą do wzrostu sprzedaży – Wzrost sprzedaży niemal zawsze wiąże się poszerzeniem bazy klientów. Nie da się skutecznie rozwijać sprzedaży wyłącznie zwiększając lojalność. Wzrost niemal zawsze pochodzi od okazjonalnych klientów lub nowych jeszcze-nie-klientów. Wynika to po pierwsze z tego, że nie da się uniknąć naturalnego churn’u, a po drugie – wbrew powszechnym przekonaniom – łatwiej sprzedać tym, którzy jeszcze w ogóle twoich produktów nie kupili niż zwiększyć sprzedaż do obecnych klientów.
  • O preferencjach klientów decyduje dostępność – chodzi zarówno o dostępność mentalną (czyli automatyczną reakcję umysłu klienta, który zadając sobie pytanie „co może pomóc mi w rozwiązać dany problem” natychmiast przywołuje markę) jak i dostępność dystrybucji, czyli łatwość dokonania zakupu (w przypadku B2B ważnym aspektem będzie – moim zdaniem –  to, na ile produkt i wszystko dookoła niego ułatwiają przejście całego procesu zakupowego i wszelkich z tym związanych procedur po stronie klienta).
  • Warianty produktów powiększają grono odbiorców – portfolio produktów w różnych wariantach, wpasowujących się różne preferencje powoduje zwiększenie grona potencjalnych klientów. Wprowadzanie nowych wariantów jest równie ważną drogą do wzrostu sprzedaży jak dostępność mentalna oraz dystrybucyjna.
  • Przekraczanie oczekiwań klientów jest nieopłacalne – klienci sięgają po produkty, z których są zadowoleni (to oczywiste) ale przekraczanie ich oczekiwań jest po prostu nieopłacalne. Po pierwsze owe pozytywne zaskoczenie „działa” zazwyczaj tylko za pierwszym razem (przy kolejnym zakupie to już „tylko” spodziewana cecha), a po drugie pieniądze, które na to wydamy lepiej zainwestować w dotarcie nowych klientów (nota bene: w podobnym tonie pisał o sprzedaży B2B Gartner, który wskazuje, że ważniejsza od satysfakcji jest… dostępność – czyli w przypadku B2B – łatwość zakupu).
  • Wąskie targetowanie jest przeciw-skuteczne – Skoro kluczem do wzrostu jest poszerzenie bazy klientów poprzez m.in. mentalną dostępności marki, to nasza marka musi dotrzeć ze swoim przekazem do jak najszerszego grona potencjalnych klientów (jakże odmienne spojrzenie do utartego w B2B ultra-targetowania tylko tych, którzy właśnie chcą kupić).
  • Word-of-mouth jest przeceniane – bardzo niewielu klientów ma potrzebę dzielenia się swoją opinią o produktach, które kupują a jeśli w ogóle to robią to w stosunkowo wąskim gronie bliskich znajomych lub rodziny. Dlatego WOM nie jest efektywną formą docierania do szerokiej bazy klientów – a to właśnie szeroka baza jest podstawą wzrostu (patrz: poprzednie punkty). Firmy, które twierdzą, że urosły dzięki WOM, tak na prawdę odniosły sukces nie dzięki WOM a pomimo braku inwestycji w markę.
  • Branding to operacja na mózgach klientów – chodzi o zbudowanie tzw. category entry points (CEP), czyli sytuacji, które wyzwalają ciąg myśli nieuchronnie prowadzących do naszej marki. Istnieje wówczas szansa, że to skojarzenie stanie się mentalnym skrótem (np. „Jestem spragniony po treningu to sięgam po…. Oshee”, albo „Potrzebuję wyceny przejmowanej spółki pomoże mi w tym… Deloitte”). To umożliwia naszym leniwym mózgom zaoszczędzić energię na rozważania, którą markę wybrać (* – patrz przypis poniżej). Branding polega na wywołaniu takiego skojarzenia oraz regularnym jego utrwalaniu (jeśli nie będziemy o tych skojarzeniach i o marce przypominać, klienci wcześniej czy później o tym zapomną lub – co gorsze – skojarzenie zostanie zagospodarowane przez inną markę).

Znaczną część książki autorzy poświęcili również metodzie konstruowania marki, czyli takiej, która skutecznie oddziałuje poprzez wybrane skojarzenia. Znajdziecie tam również wskazówki na temat tego w jaki sposób badać, analizować i oceniać tę skuteczność. Omawiany jest również temat wprowadzania na rynek nowej marki.

Naukowe podejście jest dużą wartością tej książki. Niemal każda teza poparta jest obficie przytaczanymi badaniami marketingowymi konkretnych produktów i rynków a omawiane zależności prezentowane na konkretnych przykładach.

Nie da się ukryć, że książka „How Brands Grow (część 2)” skupia się na marketingu B2C. Pomimo, że tylko jeden z rozdziałów w całości poświęcony jest B2B (autorzy przytaczają w nim m.in. szereg przykładów wskazujących, że mechanizmy działania marki są w B2B i B2B w gruncie rzeczy identyczne) to nie mam najmniejszych wątpliwości, że będzie to nie tylko bardzo ciekawa ale i też bardzo użyteczna lektura dla każdego marketera B2B. Choć nie jest to może kompendium na temat zarządzania marką od A do Z, to jest to na pewno świetny drogowskaz by rozpocząć edukację w tym obszarze. Książka będzie z pewnością również kopalnią argumentów by rozpocząć rozmowę z zarządem na temat roli marki w waszej firmie. A jeśli już współpracujesz z agencją badawczą, kreatywną lub domem mediowym – pomoże ci tę współpracę wnieść na wyższy poziom.

Moim zdaniem to jest lektura obowiązkowa!

Kup książkę: „How Brands Grow (część 2)” Jenni Romaniuk, Bryon Sharp:
Wersja polska papierowa (twarda okładka)
Wersja angielska papierowa (twarda okładka)
Wersja Kindle

====
* – Jak silny jest ten mechanizm oddziaływania marki na kupujących (i to w B2B!), niech świadczy badanie opisywane w Harvard Business Review sugerujące, że kupujący B2B zanim formalnie rozpoczną proces poszukiwania najlepszej oferty na rynku mają już w głowie listą marek potencjalnych dostawców. W 90% przypadków to właśnie dostawcy z tej listy wygrywają całe postępowanie!

* * *

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

Content marketing =/= treści sprzedażowe

Content marketing to nie specjalistyczne treści sprzedażowe

Pomimo zawrotnej kariery content marketingu wciąż mam wrażanie, że dla wielu marketerów nie jest do końca jasne czym tak na prawdę ten content marketing jest oraz czym różni się od innych taktyk marketingowych, które przecież również polegają na komunikacji – czyli zawierają taką czy inną „treść”.

W przypadku marketerów B2B wyjątkowo często termin „content marketing” stosowany jest także w stosunku treści sprzedażowych. Dlatego w dzisiejszym wpisie chciałbym wykazać, że w marketingu B2B po pierwsze treści content marketingowe i treści sprzedażowe różnią się dramatycznie funkcją, formą i grupą odbiorców; a po drugie, że ten podział nie jest czysto semantycznym ćwiczeniem lecz pomaga uniknąć podstawowych błędów metodologicznych.

Co to jest content marketing?

Content marketing to taktyka marketingowa polegająca na publikacji ciągłego strumienia treści w celu zbudowania audytorium w wybranej grupie odbiorców, idealnie jako stałych subskrybentów kolejnych wydań (przeczytaj artykuł: Co to jest Content Marketing?). Z definicji tej wynika, że content marketing wymaga stałego i cyklicznego tworzenia treści tak, aby móc zachować regularność publikacji i dać odbiorcom powód do subskrypcji.

Treści content marketingowe zazwyczaj nie odnoszą się bezpośrednio do sprzedawanych produktów choć zazwyczaj są tematycznie z nimi blisko związane; natomiast zawsze muszą spełniać oczekiwania informacyjne odbiorców tak, by mieć szansę zostać preferowanym, stałym źródłem informacji na dany temat. Dobrą ilustracją jest (choć to nie B2B) jest zasłyszane niegdyś hasło nt. content marketingu IKEA: „Nie sprzedajemy namiotów, tylko opowiadamy ludziom jak fajnie jest na kempingu”. Dlatego często wykorzystywaną przez content marketerów taktyką jest zdominowanie niszy informacyjnej (po postu łatwiej być najlepszym w wąskiej niszy, gdzie konkurencja informacyjna jest mniejsza lub żadna).

W praktyce content marketing B2B często przyjmuje formę periodyku (newslettera, bloga, podcastu, czasopisma, itd.), który jest dla grupy docelowej źródłem inspiracji i specjalistycznej wiedzy niezbędnej do funkcjonowania w danej profesji. Stąd często mówi się, że content marketing ma wiele wspólnego z prowadzeniem wydawnictwa z tą różnicą, że wydawnictwo zarabia głównie na sprzedawaniu reklam, a content marketing ma na celu – poprzez inspirowanie odbiorców do działania oraz wzrost zaufania do marki – ostatecznie doprowadzić do zwiększenia sprzedaży produktów lub usług.

Wiąże się to z regułą 95:5, która mówi o tym, że przytłaczająca większość rynku nie jest (z różnych powodów) w procesie zakupu a więc – z definicji – nie jest zainteresowany produktem, bo go w tej chwili nie potrzebuje. Dlatego content marketing winien koncentrować się informacjach, które de facto mają wartość niezależną od produktu. Gra toczy się to, aby wciągnąć odbiorcę na orbitę marki po to, że gdy przyjdzie dzień, kiedy ten produkt potrzebny będzie – to odbiorca będzie rozpatrywał, a może i preferował daną markę. To jest więc długofalowe budowanie marki.

Content marketing jest działaniem baaardzo długo falowym, często liczonym w latach. Relacja z liderem procesu zakupu może zacząć się na długo przed tym, zanim on sam znajdzie się w sytuacji gdy będzie w stanie proces zakupu zainicjować. Ba! Ta relacja może zacząć się nawet zanim zostanie pracownikiem danej firmy, a nawet zanim jeszcze wejdzie na rynek pracy (pomyśl, jak wiele treści content marketingowych czytają studenci).

Najczęstsze problemy związane z zastosowaniem content marketingu to:

  • Trudność z przebiciem się poza szum informacyjny – czyli osiągnięcie pozycji najlepszego źródła informacji w danej dziedzinie spośród olbrzymiej ilości dostępnych (w Internecie i nie tylko). Problemem zazwyczaj jest kombinacją zbyt niskiej jakości treści oraz zbyt szerokiej (lub w ogóle nieokreślonej) tematyki.
  • Wiarygodność – content marketing ma szansę zdobyć w oczach odbiorców status pomocnego i obiektywnego źródła wiedzy, tak długo, jak odbiorcy wierzą w jego wiarygodność. Ulegnięcie wewnętrznym naciskom (co często się zdarza) by content marketing pełnił funkcję promocji produktów jest prostą drogą utraty tego zaufania.
  • Podejście „kampanijne” – polega na ograniczeniu z góry czasu publikacji, a więc zaprzepaszczeniu szansy na stałą relację z subskrybentami.
  • Wykazanie ROI – fakt, że odbiorca może być stałym czytelnikiem na długo zanim w ogóle stanie się kupującym, a nawet na długo zanim stanie się pracownikiem firmy, która będzie ostatecznie klientem powoduje duże trudności wykazaniu ROI z inwestycji w content marketing.

Czy istnieją alternatywne taktyki marketingowe wobec content marketingu? Oczywiście tak! Mogą to być taktyki, w których treść ma drugorzędne znaczenie (np. sponsoring, reklama) lub takie, które są bardzo bogate w treści (np. reklama natywna, edytoriale, PR).

Co to są treści sprzedażowe w B2B?

Treści sprzedażowe (czasami nazywane również treściami BoFu od „Bottom of the Funnel”) mają za zadanie wspieranie procesu sprzedaży (czyli: zwiększenia prawdopodobieństwa, że do sprzedaży dojdzie lub zostanie sfinalizowana na korzystniejszych warunkach) poprzez dostarczenie informacji, które mają pomóc członkom komitetu zakupowego dojść do wspólnego konsensusu, że zakup danego produktu lub usługi jest dobrym pomysłem. Dlatego mają one formę zestawu konkretnych informacji mających ułatwić realizację zadań członka komitetu, a nie – jak jest to w przypadku content marketingu – niekończącego się strumienia długotrwałej edukacji i inspiracji.

To są treści bezpośrednio związane z produktem, które mają bezpośrednio wspierać sprzedaż. Są to treści adresowane do tych 5% rynku, które właśnie poszukują informacji nt. produktu. Oni chcą wiedzieć o nim wszystko (także to, o czym sprzedający mówić zazwyczaj nie chcą, np: jakie są wady produktu i problemy z nim związane albo cena, i dlaczego tak wysoka 😉).

Głównym odbiorcą specjalistycznych treści sprzedażowych jest lider procesu zakupowego. To on jest siłą sprawczą zakupu ale też osobą, która bierze na siebie największą odpowiedzialność za ryzyko wynikające z zakupu. Taka osoba – aby zminimalizować ryzyko podjęcia decyzji – będzie chciała wiedzieć niemal wszystko i w najdrobniejszych szczegółach (przeczytaj książkę They Ask You Answer aby zrozumieć, co mam na myśli). Dlatego też jest najbardziej podatna na treści odwołujące się do emocji.

W przypadku pozostałych, opiniujących członków komitetu zakupowego treści sprzedażowe często skupione są na wąskim i fragmentarycznym obszarze informacji na temat produktu związanym zakresem odpowiedzialności danego członka komitetu zakupowego. Dzięki treściom sprzedażowym ma on jak najsprawniej znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania i wątpliwości związane z konkretnym zakupem. Zdarza się, że są to nawet pojedyncze dokumenty konkretnie odpowiadające na pytanie danego członka komitetu.

Trzymając się przykładu zakupy systemu magazynowanego: szefa IT będą interesować będą np. kwestie bezpieczeństwa informatycznego oraz integracji z innymi systemami firmy a np. przedstawiciela działu prawnego kwestie zawiązane np. ze zgodnością z RODO, albo warunki licencyjne. Ci ludzie mają za zadanie upewnić się, że wszystko z ich punktu widzenia jest OK i że mogą z czystym sumieniem zaaprobować zakup.

Najczęstsze problemy związane z treściami sprzedażowymi to:

  • Brak treści – brak oficjalnych specjalistycznych treści sprzedażowych zmusza sprzedawców do… tworzenia ich samodzielnie, co może się odbić na ich jakości, spójności i może być nieracjonalnym wykorzystaniem ich czasu.
  • Brak uwzględnienia wszystkich członków komitetu zakupowego – nawet jeśli treści sprzedażowe istnieją ale pomijają potrzeby informacyjne jednego z członków komitetu zakupowego, może doprowadzić do jego negatywnej opinii lub w skrajnej sytuacji do zawetowania zakupu.
  • Ograniczenie dostępności treści wyłącznie do sprzedawców – nawet jeśli treści sprzedażowe istnieją, ograniczenie ich dostępności wyłącznie do sprzedawców uniemożliwia wykorzystanie ich pełnego potencjału zmusza sprzedawców do nieefektywnego wykorzystania ich czasu, czyli odpowiadania w kółko na te same pytania do kolejnych klientów.

Czy istnieje w branży B2B alternatywa wobec treści sprzedażowych? O ile jestem sobie wyobrazić brak treści sprzedażowych w przypadku, prostych produktów sprzedawanych np. przez eCommerce i poleganie w np. wyłącznie na reklamie, o tyle doradcza sprzedaży do komitetu zakupowego musi opierać się na dostarczaniu takich treści (niezależnie od tego czy będą to uprzednio przygotowane treści, czy ich przekazanie obędzie się formie rozmowy ze sprzedawcą).

Porównajmy cechy content marketingu i specjalistycznych treści sprzedażowych w tabeli.

Porównanie wybranych cech content marketingu i treści wsparcia sprzedaży w marketingu B2B.

Porównanie wybranych cech content marketingu i treści wsparcia sprzedaży w marketingu B2B.

Rola content marketingu i treści wsparcia sprzedaży w generowaniu leadów

Procesu generowania leadów nie sposób sobie wyobrazić bez użycia treści jednak warto zdawać sobie zdawać sprawę, że content marketing i treści sprzedażowe pełnią inne role w tym procesie.

Zadaniem content marketingu jest dotarcie do grupy docelowej wzrost świadomości marki i zaufania do niej oraz i utrzymanie stałego z nią kanału komunikacji, często również pozyskiwanie danych osobowych. Jako, że content marketing zazwyczaj nie dotyczy bezpośrednio sprzedawanego produktu trudno za jego pomocą generować leady. Wszak osoby subskrybujące content marketing w ogóle nie muszą nawet myśleć o zakupie, a często jedynie traktują to jako formę edukacji zawodowej. Dlatego próba generowania leadów za pomocą treści content marketingowych prowadzi do takich oto nieporozumień:

Kwalifikacja leadów (lead scoring)

Po co jest kwalifikacja leadów (lead scoring)?
(źródło: opracowanie własne, licencja Creative Commons)

Content marketing może natomiast bardzo pomóc w interpretacji danych behawioralnych podczas oceny leada pełniąc rolę tła. Jak na dłoni widać wtedy w historii interakcji (o ile pozwala ci na to Twój system marketing automation), kiedy dana osoba będąc do tej pory spokojnym konsumentem content marketingu „nagle” pochłania treści sprzedażowe.

Treści sprzedażowe z definicji odnoszą się do pytań bezpośrednio związanych z procesem zakupowym. To właśnie fakt, że dana osoba wchodzi w intensywną interakcję z treściami sprzedażowymi może być wskazówką, że nie tylko ogólnie interesuje się danym obszarem (czyli treściami content marketingowymi) ale bardzo szczegółowo porównuje produkty. Co oczywiste: aby mogła dokonywać tego porównania za pomocą Twoich treści to treści te muszą być dostępne w kanale marketingowym a nie wyłącznie pozostawać w dyspozycji sprzedawców.

O ile więc potrafię sobie więc wyobrazić proces generowania leadów bez content marketingu – co prawda, tracimy wtedy wszystkie korzyści, wynikające z jego zastosowania, ale przecież co najmniej część z nich można osiągnąć innymi metodami, np. reklamą, sponsoringiem – to, nie potrafię wyobrazić sobie generowania leadów w B2B bez treści sprzedażowych.

Rola sprzedawcy B2B vs. treści content marketingowe i sprzedażowe

W doradczej sprzedaży B2B rola sprzedawcy jest kluczowa i polega w gruncie rzeczy na dostarczaniu informacji. Z jednej strony treści sprzedażowe są podstawowym narzędziem sprzedawców oraz głównym elementem wsparcie sprzedaż (sales enablement), dlatego sprzedawcy są ich głównymi odbiorcami i jednocześnie ważnym kanałem ich dystrybucji. Z drugiej jednak, sprzedawcy to dużo więcej niż tylko bierni przekaźnicy informacji. Dzięki bezpośredniej relacji z klientami mogą dokładnie rozeznać sytuację swojego rozmówcy i precyzyjnie określić jego potrzeby informacyjne a następnie dostarczyć dokładnie te informacje, które są potrzebne.

Można by więc zapytać: po co produkować specjalistyczne treści sprzedażowe, skoro sprzedawca może z klientem się spotkać i wszystko mu wytłumaczyć? Z kilku powodów:

  • Klienci cenią samodzielny reasearch – interakcja ze sprzedawcami to wcale nie najważniejsze źródło informacji dla kupujących. Ograniczając kupującym dostęp do informacji de facto ograniczasz możliwość zakupu.
  • Optymalne wykorzystanie czasu (czytaj: kosztów zatrudnienia) sprzedawcy – pomimo wszystkich zalet, wynikających z zaangażowania do komunikacji wysoko wykwalifikowanych sprzedawców istnieje poważna wada: to najdroższy i najtrudniej skalowalny kanał, który realny koszt całym procesie sprzedaży. Ograniczenie roli sprzedawców wyłącznie do dystrybutorów specjalistycznych treści sprzedażowych jest nieefektywne. Te wszystkie informacje można udostępnić w tańszym kanale marketingowym, a w zamian położyć nacisk na dyskusję na ich temat, tak by sprawdzić reakcję klienta, ocenić jego gotowość do zakupu i zidentyfikować pytania na które nie znalazł odpowiedzi – to sprzedawca zrobi lepiej niż ktokolwiek inny!
  • Filtr na „zapytania ofertowe” – posługiwanie się treściami sprzedażowymi może być remedium na uwikłanie sprzedawcy w sytuację, gdy tak rozmówca tak na prawdę kupić nie chce. Sprzedawcy euforycznie reagują na prośbę „o ofertę” z góry zakładając, że chodzi o sprzedaż, gdy tymczasem intencją pytającego może być jedynie ogólna informacje i „zorientowanie się na rynku”. Treści sprzedażowe mogą być filtrem, który pomaga obu stronom stwierdzić czy w ogóle jest o czym rozmawiać. Przeczytaj więcej o sprzedawcach z zakazem spotkań.
  • Kontrola jakości przekazywanych informacji – jeśli sprzedawca nie może posłużyć się gotowymi treściami sprzedażowymi to nie ma on innego wyjścia niż… stworzyć je samemu. W najlepszym razie jest to nieefektywne wykorzystanie jego czasu a w najgorszym (szczególnie gdy mowa o skomplikowanych produktach, wymagających wiedzy z wielu dziedzin) ryzyko powstania treści, które są kiepskiej jakości. Treści sprzedażowe, którymi się będzie posługiwał stworzone przez dziedzinowych ekspertów to swojego rodzaju polisą ubezpieczeniową.

A co z treściami „nie-sprzedażowymi” czyli content marketingiem? Czy w ich przypadków sprzedawca ma rolę do odegrania? Oczywiście tak!

  • Nawet jeśli sytuacja wskazuje, że dany potencjalny klient „nie rokuje”, to wciąż sprzedawca może zaproponować odpowiednie treści content marketingowe, które mogą daną osobą zainteresować. To daje szansę by poprzez subskrypcję treści utrzymać relację, znajomość i zaufanie do marki i w dłuższej perspektywie „wychować sobie klienta”.
  • Dystrybucja treści content marketingowych przez sprzedawców może tez pomóc im budować pozycję rozpoznawalnego eksperta, co może być np. przydatne w social sellingu.

W obu przypadkach (i treści sprzedażowych i content marketingowych) sprzedawca dzięki bliskiemu kontaktowi z kupującymi może – jak nikt inny – pełnić rolę osoby odkrywającej problemy z jakimi borykają się klienci oraz pytania, na które szukają odpowiedzi. Marketerom te bezcenne informacje umożliwia tworzenie treści, które DOKŁADNIE spełniają oczekiwania odbiorców. To także działa w drugą stronę: sprzedawca dostaje dzięki takiej współpracy narzędzie (w postaci treści), które ułatwiają mu komunikację z klientem.

Oczywiście należy pamiętać, że sprzedawca nie jest jedynym źródłem treści do potencjalnych klientów. Wręcz przeciwnie, jak pokazują badania jego rola spada a na korzyść samodzielnego poszukiwania informacji. Dlatego, z jednej strony sprzedawcy nie mogą monopolizować dostępu do treści, ale z drugiej – aby zachować spójność komunikacji z klientem we wszystkich kanałach – muszą mieć łatwy podgląd do informacji, jakie treści jego rozmówca już czytał a także łatwy dostęp do pełnej biblioteki istniejących treści, tak by w odpowiednim momencie móc posłużyć się właściwymi treściami.

Mylenie pojęć się mści

Dochodzimy wreszcie do kluczowej tezy tego artykułu, która brzmi: prawidłowe nazywanie poszczególnych funkcji treści marketingowych nie jest ćwiczeniem czysto semantycznym; nie jest wszystko jedno, co nazywamy content marketingiem a co treściami sprzedażowymi. Za tymi etykietami kryją się bowiem wskazówki do w jakim celu w jaki sposób te treści powinny być tworzone i w jaki sposób efektywnie wykorzystywane:

  • Treści content marketingowych – do budowania audytorium i bazy subskrybentów
  • Treści sprzedażowych – do wspierania procesu sprzedaży (a mówiąc z punktu widzenia kupujących: ułatwiających proces zakupu)

Mylenie pojęć „content marketing” oraz „treści sprzedażowe” to prosta droga do popełniania fundamentalnych błędów:

  • Oczekiwanie, że content marketing bezpośrednio wpłynie na sprzedaż – A bezpośrednim celem content marketingu NIE jest sprzedaż ale budowanie audytorium wśród grupy docelowej oraz rozpoznawalności marki oraz zaufania do niej. Podstawowym KPI jest liczba subskrybentów. A to, że dzięki zdobytemu zaufaniu i bezpośredniemu dostępowi do subskrybentów można kierować do nich działania nastawione na sprzedaż to już zupełnie inna sprawa.
  • Generowanie leadów na podstawie danych subskrypcyjnych – fakt, że ktoś subskrybuje treści content marketingowe jest interpretowane jako chęć dokonania zakupu, a każdy subskrybent traktowany jak lead sprzedażowy (sic!).
  • Brak możliwości subskrypcji – zdarza się, że marketerzy produkują ciekawe treści content marketingowe ale tracąc z oczu ich główny cel, czyli budowanie bazy danych subskrybentów w ogóle nie zapewniają możliwości subskrypcji lub ograniczają się do wykorzystania wyłącznie mediów społecznościowych, przez co nie mają żadnego dostępu do danych subskrybentów.
  • Brak treści sprzedażowych – nazywanie wszystkich treści marketingowych „content marketingiem” sprzyja powstaniu sytuacji, gdy marketing skupia się wyłącznie na content marketingu. A przecież bez treści sprzedażowych marketing nie jest w stanie wesprzeć sprzedawców w komunikacji z członkami komitetu zakupowego.
  • Wykorzystanie treści sprzedażowych do budowy subskrypcji – zdarza się i odwrotna sytuacja: treści sprzedażowe są traktowane do budowania audytorium. Kto chciałby subskrybować bloga opisującego poszczególne produkty?! Jeszcze klarowniej widać to, gdy pomyślimy o treściach sprzedażowych kierowanych do poszczególnych członków komitetu zakupowego. Przykład: oferowanie opcji subskrypcji w sytuacji, gdy np. prawnik opiniujący zakup danej usługi lub produktów potrzebuje jednego dokumentu, który odpowiada na najważniejsze dla niego pytania jest oczywistym nieporozumieniem. Celem w stosunku to tego przykładowego prawnika nie jest długofalowa edukacja. Celem jest tu i teraz odpowiedź na konkretne pytania ważnego członka komitetu zakupowego aby otrzymać od niego pozytywną rekomendację i uniknąć zablokowania procesu zakupowego.

Metodą jest na uniknięcie tego typu nieporozumień jest przygotowanie strategii treści marketingowych, dzięki czemu będzie klarownie jasne dla kogo i jakim celu mają być one tworzone.

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

Marketing B2B – definicja 🧐

Marketin B2B - definicja, co to jest?

Rozpoczynając prowadzenie niniejszego bloga chciałbym wyjaśnić jak rozumiem marketing B2B i dlaczego skupiam się na nim a nie traktuję o marketingu w ogóle.

Zacznijmy od próby zdefiniowania co to jest marketing B2B? Pomimo, że w klasycznym ujęciu marketing zawiera w sobie wiele aspektów związanych np. badaniem rynku i tworzeniem produktów, to na potrzeby bloga chciałbym skupić się na bardzo wąskiej definicji:

Definicja: Marketing B2B to proces wspierania procesu sprzedaży produktów i usług do klientów instytucjonalnych, opierający się na komunikacji, której celem jest zbudowanie świadomości potrzeby zmiany w przedsiębiorstwie a następnie umożliwienie podjęcia decyzji o zakupie poprzez dostarczenie niezbędnych do tego informacji.

Ograniczenie tematyki do marketingu B2B wynika z – oprócz mojej strategi na znalezienie mojej wąskiej niszy informacyjnej 😉 – faktu, że jestem przekonany, że marketing B2B i B2C różnią się na tyle głęboko, że wymagają zastosowani odmiennych taktyk oraz innych umiejętności od samych marketerów. Ten stan rzeczy jest moim zdaniem konsekwencją tego, w jakich sposób kupowane są produktu i usługi B2B:

Marketing B2B to zarządzanie ryzykiem kupującego

Najgorsze, co może spotkać indywidualnego konsumenta w przypadku nieudanego zakupu to poczucie zawodu, braku satysfakcji lub utrata mniejszej bądź większej sumy pieniędzy. Doświadczenie niewątpliwie przykre ale nie rzutujące dramatycznie na jego życie. Zakupy konsumenckie są również bardzo częste a konsumenci nie są po prostu w stanie dokładnie analizować każdego z nich, dlatego dużo bardziej polegają na wizerunki marki niż gruntownym researchu.

Osoba odpowiedzialna za zakup B2B ponosi znacznie większe ryzyko. Im droższy i bardziej wpływający na działanie kupującej firmy zakup, tym to ryzyko jest wyższe i w najgorszym razie może doprowadzić do utraty reputacji, pracy czy nawet złamania kariery. Nie dziwne więc, że kupujący w B2B bardzo sumienie przygotowują się do podjęcia decyzji. Zakup poprzedzony jest często miesiącami (a zdarza się, że i latami) zbierania oraz analizowania informacji oraz wypracowania konsensusu pomiędzy wszystkimi osobami w firmie, których decyzja dotyczy: mowa o komitecie zakupowym, czyli gronie osób opiniujących dany zakup.

Aby uświadomić sobie olbrzymi wpływ na decyzje zakupowe w B2B ma unikanie ryzyka zobacz badania pokazujące, że komitet zakupowy w imię jego uniknięcia jest gotów nawet wybrać obiektywnie gorszy i droższy – byle nie być posądzonym brak należytej staranności, jeśli coś pójdzie niezgodnie z planem.

Dlatego też tak ważnym elementem marketingu B2B jest pomoc wszystkim zainteresowanym w zdobyciu informacji, które tę trudną decyzję ułatwią podjąć – czyli przygotowanie informacyjnych treści. Jest to również powodem, dla którego tak ważne w marketingu B2B są treści marketingowe. Mogą to być zarówno, długofalowe, edukacyjne działania z zastosowaniem content marketingu (nie, nie wszystkie treści marketingowe to od razu content marketing) jak treści sprzedażowe (treści BoFu) mające bezpośrednio pomagać w pomyślnej realizacji zakupu.

Marketing B2B to skomplikowany proces zakupu

Nie dość, że ryzyko dla kupującego w B2B jest duże to często sam produkt lub usługa jest zazwyczaj bardzo skomplikowana i „szyta na miarę”. W dodatku to po stronie firmy kupującej często nie ma jednej „osoby decyzyjnej”: ale wspomniany wcześniej komitet zakupowy. To oznacza, że proces dochodzenia do zgodnej rekomendacji wszystkich członków komitetu zakupowego jest na prawdę bardzo skomplikowany i może trwać miesiące a nawet lata.

Rolą marketingu jest pomoc pokonaniu tej wyboistej drogi. Po mocną dłonią, którą marketerzy B2B mogą podać to informacje uławiające każdemu z członków komitetu zakupowego jej pokonanie. Tu należy zauważyć, że są to zazwyczaj zupełnie różne informacje dla każdego z nich. Np. w przypadku zakupu systemu informatycznego, innych informacji będzie potrzebował zespół, który będzie jego użytkownikiem, inne osoba z IT, która będzie zajmowała się jego administracją a jeszcze inne prawnik, który będzie opiniował umowę.

Komitet Zakupowy - Cykl zakupowy

Warto zdać sobie sprawę, że ten proces dochodzenia do wewnętrznego porozumie w firmie ma swoja dynamikę i jest efektem ścierania się, czasem sprzecznych, interesów. Dlatego pomimo, że często opisywany jest za pomocą lejka sprzedażowego, w którym ruch odbywa się tylko z góry do dołu, w rzeczywistości niemal w każdym momencie każdy z członków komitetu zakupowego może – z różnych powodów – wycofać swoją rekomendację. Dlatego celniejsza wydaje mi się, metafora jobs to be done, czyli pomoc w realizacji pewnych pośrednich zadań, które członek komitetu musi wykonać zanim zdobędziemy jego rekomendację.

Marketing B2B to marka

Z marketingiem wsparcia sprzedaży jest jednak pewien problem: jest on skuteczny jedynie wobec niewielkiego fragmentu rynku, czyli do około 5% – to firmy, które są „in-market”. Do pozostałej części, czyli około 95% „out-of-market” w ogóle nie nie masz szans sprzedać.

Nie dlatego, że jest nie ona przekonana do twojego produktu – ale dlatego, że w ogóle go w tym momencie nie potrzebuje. Tak jak właściciel samochodu nie potrzebuje oferty na jego ubezpieczenie w sytuacji, gdy właśnie go ubezpieczył pojazd na kolejny rok. Jedyne co można zrobić to upewnić, że zapamięta markę firmy ubezpieczeniowej i weźmie ją pod uwagę przy kolejnym zakupie.

Reguła 95:5 marketing b2b in-market out-of-market

Reguła 95:5 marketing b2b in-market out-of-market

Tzw. reguła 95:5 – bo ją mam na myśli – spopularyzowana przez profesora Johna Dawesa z Ehrenberg-Bass Institute i opisana w książce How brands grow 2, to zasada marketingowa, dzięki której zrozumiesz dlaczego marka jest tak istotna w B2B, i dlaczego to od niej zależy nie tylko skuteczność sprzedaży ale przede wszystkim marża.

Marketing B2B to komunikacja „wielu do wielu”

W marketingu B2B mamy do czynienia z wyjątkową mnogością kanałów, wieloma odbiorców i nadawców treści.

Po stronie kupujących mamy komitet zakupowy, którego każdy z członków potrzebuje innych, specyficzny treści. Po stronie firmy sprzedającej to kanały marketingowe, sprzedawcy, eksperci techniczni. Komunikacja jest też dwu-kierunkowa, kupujący zadają pytania, czasem bardzo specyficzne i wymagające indywidualnych odpowiedzi.

Dlatego marketing i sprzedaż B2B polega na koordynacji wielokanałowej i wielowątkowej komunikacji wielu osób. Ta mnogość rodzi szereg problemów z koordynacją. To sprawia, że – moim zdaniem – marketing B2B jest dużo bardziej skomplikowanym procesem niż B2C. Słowo „koordynacja” jest clue wyzwań stojących przed marketerami B2B.

Marketing B2B to infrastruktura

To wszystko oznacza, że marketing B2B wymaga infrastruktury by móc skutecznie realizować swoje zadania.

Mam na ma myśli systemy MarTech takie jak Marketing Automation i CRM, które mogą pomóc w zarządzaniu tak skomplikowanym procesem. Taką infrastrukturą tworzą również  dane takie jak dane podstawowe (master data), które pozwalają zbudować spójny obraz tych wszystkich danych.

I te właśnie tematy będą polem moich dywagacji, a mam nadzieję, że dla Ciebie drogi czytelniku powodem do inspiracji.

Zasubskrybuj blog poniżej, aby otrzymywać powiadomienia o nowych artykułach:

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.