Czy twój budżet na marketing jest za mały?

Budżet marketingowy B2B - jak duży?

Oczekiwania wobec marketerów w firmach B2B w zakresie budowania marki bywają ogromne, jednocześnie budżet na ich realizację bywa nieadekwatny (złośliwi mawiają, że homeopatyczny 😉). To częsty problem i powód do narzekań marketerów, z którymi rozmawiam.

Z drugiej strony jest dyrektor finansowy, albo zarząd który patrzą na budżet marketingowy jak na worek bez dna.

Kto ma rację? Jaki jest racjonalny poziom wydatków na marketing marki?

Co to jest Excess Share of Voice (udział w głosie) w marketingu?

Aby rozmawiać o poziomie wydatków na marketing marki należy sobie przede wszystkim uświadomić, że żadna firma ani marka nie działa w próżni tylko w konkurencyjnym otoczeniu. Oznacza to, że każda markę toczy nieustającą walkę o uwagę przyszłych klientów oraz o utrwalenie w ich pamięci obrazu marki, skojarzenia z marki z produktem oraz wartością jaką mogę uzyskać. Im ten obraz uda nam się bardziej utrwalić, tym silniejsza marka. A dlaczego warto silną marką posiadać pisałem w 4 efekty silnej marki w marketingu B2B).

Dokładnie tę zależność zbadali Peter Field oraz Les Binet. Wykazali oni, że istnieje korelacja pomiędzy udziałem w informacjach, które docierają do odbiorców a wzrostem udziałów w rynku – co opisali w książce The Long and the Short of It.

ESOV Excess Share of Voice 0- nadmiarowy udział w głosie

Zależność pomiędzy Excess Share of Voice a zmianą udziałów rynku.
Źródło: „The Long and he Short of it”.

Wykres ten pokazuje, jak nadwyżka głosu reklamowego (Excess Share of Voice, ESOV – oś X) przekłada się na przyszły wzrost udziałów rynkowych (Share of Market, SOM – oś Y). Współczynnik regresji 0,05 oznacza, że każde 10 punktów procentowych ESOV prowadzi w perspektywie 12-24 miesięcy do średnio do 0,5–1 p.p. wzrostu udziału w rynku rocznie.

Spostrzegawczy z was zauważą, że na wykresie, wzrost udziałów rynkowych następuję również przy ujemnym ESOV. Wynika to z tego, że pokazywana zależność nie jest twardym prawem ale jedynie heurystyką, a poza tym istnieją czynniki wzrostu takie jak jakość samego produktu, dystrybucja czy cena.

Pomimo, że oryginalnie Binet i Fields wysnuli swoje obserwację głównie dot. B2C (analizowali zagregowanie dane z około 1000 kampanii z lat 1998–2012, z rynku UK zawartych w IPA Databank), to potwierdzili, że ta zależność występuje również w B2B w raporcie The 5 Principles Of Growth In B2B.

Nie dać się zagłuszyć

Konsekwencje tych zależności dla ustalania wielkości budżetu marketingowego wydają się więc oczywiste:

[obrazek wzrostu]

  • Konsekwencja 1: Wydając mniej niż konkurenci tracisz rynek – oszczędności na budżecie marketingowym nie tylko uniemożliwiają aby działania marketingowe wspomagały wzrost, ale są czynnikiem UTRATY udziałów w rynku.
  • Konsekwencja 2: Wydając tyle co inni utrzymujesz status quo – często stosowana w B2B reguła określenia budżetu w odniesieniu benchmarku rynkowego. Polega na określeniu ile w danej branży średnio (np. jako procent przychodów) wynosi budżet marketingowy i dostosowanie się do tego benchmarku. W świetle powyższych faktów taki poziom wydatków jest zbyt mały aby marketing mógł być istotnym czynnikiem w rozwoju firmy – w takich warunkach może on jedynie pomóc utrzymać obecne status quo.
  • Konsekwencja 3: Wzrost wymaga inwestycji – Jeśli chcesz aby to marketing był jednym z czynników wzrostu firmy, to wymaga on ponadprzeciętnych inwestycji.

Inwestycja marketing nie jest więc „kupowaniem efektów”, które będą proporcjonalne do wydatków.  Jak masz mniej środków to kupisz ich mniej, a gdy masz więcej to kupisz ich więcej. To bardziej przypomina próbę przekrzyczenia konkurentów na zatłoczonym rynku. Jeśli będziesz krzyczał zbyt cicho (zbyt mały poziom wydatków) to twój głos nie wyjdzie poza poziom szumu i zostaniesz zagłuszony przez innych, którzy odbiorą ci rynek.

Jak widać marketing to nie jest koszt, który trzeba za wszelką cenę minimalizować jak cenę papieru do drukarki. To inwestycja, by rozepchać się, dotrzeć i przekonać do siebie klienta na zatłoczonym rynku.

I na tym można by skończyć podsumowując (z lekkim poczuciem wyższości), że jak zarząd chce traktować marketing poważnie, to musi być gotowy w niego poważnie zainwestować. Tyle tylko, że taka konstatacja pomija jeden drobny szczegół: realne ograniczenia w możliwościach inwestycyjnych przedsiębiorstw.

Skąd pieniądze na eSOV?!

Jeśli marka ma cieszyć ponadprzeciętnym Share of Voice, czyli większym niż wynika to z udziału rynkowego to oznacza, że musi trwale wydawać (proporcjonalnie) więcej pieniędzy na marketing niż konkurenci.

Tylko, czy to w ogóle jest możliwe? Czy możliwe jest trwałe wydawanie na marketing niż wszyscy inni – a pamiętać należy, że marketing jest kosztem finansowanym z bieżącej działalności. Przy założeniu, że wszystkie inne zmienne są stałe, typu: cechy produktu, innowacja, technologia, know-how czyli to wszystko co wpływa na sukces biznesowy POZA marketingiem – oczywiście nie! (pomijam wszelkie szczególne przypadki jak zewnętrzna inwestycja, która umożliwia taki poziom wydatków albo np. wejście dużego gracza na lokalny rynek).

Czy to wszystko oznacza, że co do zasady wzrost firmy nie może być wygenerowany przez marketing?!

Strategia: najskuteczniejsza dźwignia ESOV

Strategia jest najskuteczniejszą dźwignią wzrostu – szczególnie wtedy, gdy zasoby są ograniczone. To właśnie ona pozwala skoncentrować czas, budżet i uwagę zespołu na działaniach, które naprawdę mają znaczenie. W końcu każda organizacja musi wybierać, gdzie włożyć energię, a co świadomie odpuścić.

Dokładnie to omawiam w podcaście S2E1: Strategia – strategia to nie plan ani lista zadań, ale proces koncentracji ograniczonych zasobów w jednym kierunku, który daje największą szansę na trwałą przewagę.

Jak to się ma do naszego dylematu związanego z budżetem marketingowym? Odpowiedź staje się oczywista, gdy spojrzysz na zależność pomiędzy Share of Voice (SOV) a koncentracją działań w konkretnym segmencie rynku.

Share of Voice (SOV) w zależności przy skupieniu budżetu na konkretnym segmencie rynku

Share of Voice (SOV): i skupieniu budżetu na konkretnym segmencie rynku.
(Ilustracja własna).

Jak widać wielkość budżetu to nie jest jedyna dźwignia, dzięki której można zwiększyć osiągany Share of Voice? Istnieje też inna droga: można go dramatycznie zwiększyć koncentrując się na wybranym segmencie rynku.

Nie jest to tylko ćwiczenie matematyczne. Koncentracja na konkretnym segmencie rynku ma również głębokie uzasadnienie biznesowe. Dla przypomnienia: segmentacja to podział rynku na jednorodne grupy które mają podobne cechy, potrzeby, wyzwania lub zachowania zakupowe. Chodzi o to by móc lepiej dopasować ofertę, komunikację i model obsługi do tego, czego naprawdę potrzebuje dana grupa firm.

Koncentracja na segmencie dla którego twoja oferta jest wyjątkowo dobrze dopasowana (bo to od niego należałoby zacząć) pozwoli osiągać ponadprzeciętne wyniki nie tylko dlatego, że marketing będzie mógł wspierać za pomocą Excessive Share Of Voice (ESOV) (to tylko , ale przede wszystkim, że łatwiej będzie wygrać z konkurencją na poziomie samej oferty i – prawdopodobnie – realizować wyższą marżę. Tak wypracowane zyski można następnie reinwestować w zdobywanie udziału w rynku w kolejnych segmentach.

No ale jest jeden haczyk: nie da się rozmawiać o skupieniu środków na strategicznych kierunkach, jeśli firma strategii nie posiada.

Budżet czy strategia?

W świetle wszystkiego, o czym była mowa wcześniej, warto zadać sobie jedno proste pytanie: Co możesz zrobić jako osoba odpowiedzialna za marketing, by zwiększyć szansę na sukces – swój i swojej firmy?

Masz zasadniczo dwie drogi:

Opcja 1: Walcz o większy budżet marketingowy

Jeśli chcesz rosnąć szybciej niż konkurencja, potrzebujesz silniejszego głosu (ESOV).
Zanim jednak pójdziesz do zarządu z prośbą o większe środki, zadaj sobie kilka pytań:

  • Jak mogę oszacować udział w głosie mojej marki na tle innych konkurentów i czy jest on „na poziomie szumy”?
  • Czy Twój obecny budżet pozwala przebić szum i realnie zaistnieć w świadomości rynku?
  • Jak duży budżet byłby potrzebny, by stało się to możliwe?
  • Jak długo musiałbyś utrzymać wyższy poziom wydatków, zanim efekty marki przełożą się na sprzedaż? (To opóźnienie możesz oszacować, korzystając z modelu – patrz plik Excela na dole artykułu: Regule 95:5 – dlaczego możesz sprzedawać tylko do 5% klientów).

Opcja 2: Walcz o strategiczne skupienie na segmencie

Jeśli budżet nie urośnie – wzmocnij skuteczność dzięki koncentracji.
Zastanów się:

  • Czy Twoja firma ma jasno określoną strategię biznesową – czyli pomysł jak chce wygrywać na rynku?
  • Czy potrafisz na tej podstawie opracować segmentację rynku, by wiedzieć, gdzie marketing ma największy wpływ?
  • Czy masz przygotowaną strategię marketingową, która wspiera ten kierunek – w tym strategię marki?

Moim zdaniem nie ma jednej właściwej odpowiedzi, która z tych opcji w lepsza, to oczywiście zależy to od konkretnej sytuacji.

Ale być może zechcesz się podzielić swoją sytuacją w komentarzu: Masz budżet za mały w stosunku do celów, czy cele za duże w stosunku do budżetu?

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

Czy marka jest źródłem przewagi konkurencyjnej?

Czy marka jest źródłem przewagi konkurencyjnej w B2B

Marka może wydawać się Świętym Graalem marketingu B2B, posiadającym magiczne właściwości: z silną markę nie tylko łatwiej sprzedawać bo klienci sami będą zgłaszać się by dokonać zakupu, ale jeszcze będą skłonni zapłacić za nasz produkt więcej niż za produkt konkurencyjny. I to nawet wtedy gdy obiektywnie gorzej spełnia ich wymagania!

(Badania, które na to wskazują omówiłem dokładnie w 4 efekty silnej marki w marketingu B2B oraz Podcast S2E9: Marka w marketingu B2B.)

Przepis na sukces wydaje się więc bajecznie prosty: Należy zlecić marketingowi „budowę marki”, bo to ona jest źródłem przewagi konkurencyjnej, drogą do osiągnięcia sukcesu rynkowego i wygrania wyścigu z konkurentami. Prawda?

Otóż nie.

Moim zdaniem w B2B sama marka nie jest źródłem przewagi konkurencyjnej. Źródłem przewagi konkurencyjnej zawsze jest jakiś rodzaj innowacji:

  • czy to związany z technologią (przykład: ASML to lider techniki litografii przy produkcji układów scalonych)
  • czy to związanej produktem (przykład: inPost i paczkomaty)
  • czy z niższymi kosztami (przykład: SouthWest i pomysł linii lotniczych typu low-cost)
  • czy z modelem biznesowym (przykład: Spotify i sprzedaż muzyki w model subskrypcyjnym)
  • czy z dystrybucją (przykład: Salesforce i model SaaS)
  • czy ze specjalizacją (przykład: LegitTask – CRM specjalnie dla kancelarii prawnych)
  • czy po prostu z koncentracją na obszarze geograficznym nieobsługiwanym przez konkurentów (przykład: Sieć Dino, która skupiła się na mniejszych miastach nie obsługiwanych przez Biedronkę czy Lidla).

(To oczywiście tylko przykłady a nie wyczerpująca lista.)

Firmy, szczególnie w B2B, rosną więc przede wszystkim dzięki:

  • Umiejętności dostarczenia klientom większej wartości niż konkurenci,
  • strategii, która tę umiejętność potrafi wykorzystać jako przewagę konkurencyjną,
  • funkcjonowaniu na rosnącym, rozwijającym się rynku – dużo łatwiej jest urosnąć na rosnącym rynku niż będąc liderem kurczącego lub znikającego rynku (o czym przekonały się takie firmy jak Kodak albo Nokia).

Aby się o tym przekonać, wystarczy że pomyślisz o dowolnej firmę, która odniosła spektakularny sukces rynkowy i zadasz sam sobie pytanie: Czy to inwestycja w markę leży u podstaw tego sukcesu? Założę się, że na tak postawione pytanie odpowiesz negatywnie.

Silna marka w B2B to efekt strategii

No dobrze, to jaka jest rola marki?
Czy ona nie ma znaczenia?
Czy to przekreśla wszystko to co wcześniej pisłem i mówiłem efekcie silnej marki w B2B?!

W przypadku „rewolucyjnych innowacji”, firm które gwałtownie zmieniają status quo rynkowe marka z pewnością nie jest głównym czynnikiem wzrostu. Pomyśl na przykład o tych technologicznych firmach, które dziś mamy wszyscy na ustach. Czy mówimy o nich z powodu ich kampanii wizerunkowych? Oczywiście, że nie.

Tyle, że jest to drobny ułamek rynku. A jaka to część rynku w Polsce?

Zejdźmy więc na ziemię. Nie pomyślę się wiele jeśli stwierdzę, że wszyscy pracujemy z firmami, które jeśli już jakąś innowacją się wykazują, to działają na dość konkurencyjnym rynku. W przypadku takich firm kluczowy jest przede wszystkim sam pomysł na biznes, przewagę konkurencyjną oraz strategia. A marka jest tylko (aż?) narzędziem komunikacji marketingowej, które – jeśli jest stosowane umiejętnie – umożliwia zakomunikowanie i utrwalenie w głowach przyszłych klientów wartości, która wynika z przewagi konkurencyjnej.

Na tym właśnie polega pozycjonowanie marki. To klarowna odpowiedź na pytania:

  • Rozwiązanie jakiego problemu biznesowego jest Twoja marka?
  • Dla kogo jest ona najlepszym rozwiązaniem?
  • Dlaczego jest to rozwiązanie dla tej grupy jest lepsze niż rozwiązanie konkurencji?

Bez realnego pomysłu na przewagę konkurencyjność silna marka nie będzie możliwa do zbudowania. Może to jeszcze przeszłoby by B2C (spójrz jak programie rozrywkowym testowano różne marki wody butelkowanej), ale nie da się jechać długo w B2B na marce, za którą nie stoi realna wartość.

A aby markę zbudować oprócz wypracowania klarownego komunikatu musimy przecież jeszcze dotrzeć z nim do przyszłych klientów. W dodatku aby marka została skutecznie zapamiętana, musimy utrzymać tzw. Excess Share of Voice (eSOV), czyli udział komunikacji, która dociera do naszych klientów musi być wyższa nasz udział w rynku (koncepcja ta została opisana przez panów Les Binet i Peter’a Field’a w książce The Long and the Short of It).

ESOV Excess Share of Voice Nadmiarowy udział głosu

ESOV Excess Share of Voice Nadmiarowy udział glosu

Oczywiście niesie to za sobą koszty, bo to dotarcie po prostu kosztuje.

I tutaj dochodzimy do kolejnego problemu: konsekwentne utrzymanie eSOV przez mniejsze firmy próbujące zdobyć rynek jest trudne do uzyskania, bo mniejsze firmy co do zasady mają mniejsze budżety marketingowe niż ich więksi konkurenci, od których te udziały w rynku chcą zabrać.

Na tym etapie kluczowa staje się strategia i segmentacja, bo to one pozwalają na koncentrację sił i środków by utrzymać eSOV na wybranym rynku (za tydzień rozwinę tę myśl w kolejnym artykule).

Wnioski nt. roli marki w B2B

Zlecenie marketingowi zadania budowy silnej marki, i nawet wyasygnowanie na cel stosownego budżetu nie jest cudowną receptą na wzrost firmy B2B.

Źródłem tego wzrostu nie jest bowiem abstrakcyjna marka ale szeroko pojęta innowacja i strategia, czyli po prostu pomysł na biznes. A marka to tylko narzędzie komunikacji wartości dla klientów wynikającej z tego pomysłu i utrwalanie w ich mózgach tej wiedzy.

Dlatego najpierw klarowna strategia (marketing może pomóc wesprzeć jej formułowanie badaniami rynku i klientów) a dopiero potem inwestycja w markę. To moim zdaniem najlepszy przepis na uzyskanie 4 efektów silnej marki w marketingu B2B.

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

Podcast S2E9: Marka w marketingu B2B

Podcast: Marka w marketingu B2B

Wydaje mi się że w firmach B2B marka często traktowana jako sprawa mglista, o niejasnej wartości i często drugorzędna. W najlepszym wypadku to luksus, na który nie warto wydawać pieniędzy.

To chyba wynika z powszechnego przeświadczenia ze sprzedaż w B2B to nie emocje tylko zimna kalkulacja oraz dogłębna analiza wszystkich za i przeciw dokonywana przez członków komitetu zakupowego a wszelkie wątpliwości i obawy klienta da się rozwiązać sprzedażą konsultacyjną umiejętnie prowadzoną przez sprzedawcę-eksperta. Cała trudność polega to dotarcie do właściwej osoby decyzyjnej.

Mam nadzieję, że ten odcinek dostarczy ci wielu argumentów w rozmowach, dlaczego nie jest to najrozsądniejsze podejście. Ale znajdziesz tam o wiele więcej informacji:

  • Co to w ogóle to jest „marka” i skąd się wzięła?
  • Dlaczego dla kupujących w B2B marka jest pomocna?
  • Jakich efektów z posiadania silnej marki można się spodziewać na poziomie marketingu i sprzedaży?
  • Jak działają mechanizmy psychologiczne, które powodują, że marka wpływa na decyzje zakupowe klientów – szczególnie w B2B?
  • Jak zabrać się za budowanie silnej marki w B2B?
  • Jak mierzyć markę?
  • W jaki sposób rozmawiać o inwestycji w markę zarządzającymi firmą?

A na koniec (jeśli dotrwasz do końca podcastu – a ten odcinek jest wyjątkowo długi) odpowiem na pytanie: Czy marka może tworzyć przewagę konkurencyjną w B2B? I myślę, że ta odpowiedź może cię zaskoczyć! 😉

Miłego odbioru!

pobierz: plik MP3 (102 MB, długość 1h 35 min.)

Subskrybuj podcast:

Notatki do odcinka:

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

Mit wspólnych celów w harmonizacji marketingu i sprzedaży B2B

Wspólne cele marketingu i sprzedaży B2B

Powszechne i już chyba rytualne jest utyskiwanie na konflikt pomiędzy zespołem marketingu a zespołem sprzedaży w firmach B2B i równie często jako panaceum, które w cudowny sposób ma doprowadzić do harmonizacji współpracy postulowane jest postawienie tym zespołom wspólnych celów.

Prawdę mówiąc fundamentalnie nie zgadzam się z tą receptą. Co więcej, uważam ją za przeciw skuteczną a nawet wręcz szkodliwą. Jak ulał pasuje tutaj powiedzonko: „Dla każdego skomplikowany problemu istnieje rozwiązanie, które jest proste ale za to błędne”. Obawiam się, że rozwiązanie w tej sytuacji nie jest to właśnie takie proste.

Gdyby marketing i sprzedaż miały ten sam cel istnienia, to w każdej firmie tworzyłyby jeden zespół. Ale jednak tak się nie dzieje. Z jakiś powodów są to wydzielone funkcje w organizacji. Dlaczego? Odpowiedź moim zadaniem jest oczywista: Marketing i sprzedaż mają po prostu RÓŻNE cele działania oraz RÓŻNE perspektywy czasowe osiągania efektu biznesowego!

Marketing jest z Wenus a sprzedaż z Marsa

Parafrazując tytuł słynnej książki John’a Gray’a marketing i sprzedaż to nie tylko różne zespoły – to „różne światy”, których synchronizacja wymaga więcej niż tylko ustawienia wspólnych KPIs.

  • Celem istnienia sprzedaży jest najefektywniejsze (w sensie: wolumenu, marży, czasu, kosztów całego procesu) skonwertowanie na sprzedaż istniejącego popytu. Cele sprzedażowe są ustalanie w krótkim terminie. Ba! Często sami sprzedawcy są wynagradzani w zależności od osiągnięcia krótkookresowych celów sprzedażowych (co z resztą moim zdaniem działa destrukcyjnie – ale to inna temat).
  • Celem istnienia marketingu jest (a przynajmniej w dużej części powinno być) praca nad PRZYSZŁYMI klientami. Badania rynku i preferencji kupujących, rekomendacje dotyczący kształtowania produktów i usług, budowanie marki to wszystko są cele długofalowe.

Marketing i sprzedaż mają więc fundamentalnie różne cele, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę perspektywę czasową. Próba ich sztucznego ujednolicenia częściej prowadzi do napięć niż harmonizacji.

Pułapka wspólnych celów marketingu i sprzedaży

Ale te napięcia i niesnaski czy nawet konflikty to małe piwo przy najbardziej szkodliwym efekcie takiego ujednolicania: chorobie krótko-terminizmu w zarządzaniu marketingiem.

Próba szukania wspólnych policzalnych celi dla obu zespołów i to jeszcze takich, które idealnie umożliwić uzależnienia wynagrodzenia od ich osiągnięcia musi prowadzić do jednego: koncentracji na zawarciu transakcji. Dlatego proponowane jest wspólne rozliczanie z ilości lub jakości lead‚ów, z budowania pipeline’u sprzedażowego, marżowości sprzedaży itp. – a więc z miar krótkoterminowych. Na ołtarzu ujednolicania celów składane jest więc to co w marketingu najcenniejsze, czyli perspektywa długoterminowa. Marketing zostaje zredukowany wyłącznie do funkcji promocyjnej mającej jako jedyny cel wspierać osiąganie krótkookresowych celi sprzedażowych (skąd doskonale znane wszystkim marketerom zawołanie: „Wincyj lidów!”).

Efekt takiego działania został szczegółowo opisany w książce „The Long and the Short of It” przez Les Binet’a i Peter’a Field’a:

Nadmierne skupienie się na krótkoterminowej aktywacji sprzedaży kosztem długofalowej inwestycji w markę prowadzi do spadku efektywności działań marketingowych w dłuższym okresie. Choć kampanie nastawione na bezpośrednią aktywizację mogą przynosić szybkie rezultaty, to bez równoległego budowania świadomości i wartości marki tracą one z czasem swoją siłę oddziaływania. Brak inwestycji w markę osłabia lojalność klientów, powoduje erozję marży i sprawia, że firma staje się bardziej podatna na działania konkurencji.

Spoiwem marketingu i sprzedaży jest strategia – nie kejpijaje!

Spoiwem marketingu i sprzedaży powinna być strategia biznesowa, a nie zestaw wspólnych KPI-ów. To strategia definiuje, dla kogo, dlaczego i w jaki sposób firma chce dostarczać wartość, dzięki czemu wyznacza ramy dla działań zarówno sprzedażowych, jak i marketingowych. To strategia dyktuje, gdzie skupić ograniczone zasoby. To właśnie wspólna wizja rynku, segmentów klientów, przewag konkurencyjnych i celów biznesowych integruje zespoły i pozwala im działać synergicznie zamiast przeciągać linę między domykaniem sprzedaży „tu i teraz” a długoterminowym kreowaniem popytu i budową marki w umysłach przyszłych klientów.

Tylko strategia zapewnia spójny kierunek działań obu zespołów w perspektywie długoterminowej. Ale pomimo, że strategia jest metodą zapewnienia spójności, to nie zmienia to faktu, że kaskadowana w dół na poziom marketingu oraz sprzedaży będzie realizowana przez oba zespoły za pomocą różnych środków, z przyjęciem różnych perspektyw oraz różnego horyzontu czasowy a realizacja tego planu będzie ocenia za pomocą różnych wskaźników.

Śmiem twierdzić, że tak szeroko dyskutowany i powszechny konflikt pomiędzy zespołami marketingu i sprzedaży nie wynika z jakieś charakterologicznej przypadłości a może i złośliwości osób w nich pracujących. Moim zdaniem źródło tkwi w innym powszechnym fenomenie – w braku zarządzania strategicznego.

A wygląda na to, że brak strategii to nie aberracja, ale norma przedsiębiorstwach, zarówno na świecie:

Brak strategii - większość pracowników nie potrafi wymienić strategicznych priorytetów

Większość pracowników (w tym połowa zarządów 🫨)  nie potrafi wymienić strategicznych priorytetów własnej firmy!
Źródło: MIT Sloan Business Review.

…jak i w Polsce:

Źródło: Raport Biznes bez kompasu 2022, Grant Thornton.

O tym, że to powszechny to problem wiedzą chyba wszyscy, ale jeśli ktoś woli twarde dane, to odsyłam do badania Grant Thornton, które pokazuje, że aż 37% dużych i średnich firm w Polsce przyznaje się, że nie posiada spisanej strategii biznesowej.

Należy przypuszczać, że w przypadku małych firm jest tylko gorzej…

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

Podcast S2E8: Reguła 95:5 vs lejek sprzedaży

Reguła 95:5 vs lejek sprzedaży - podcast "Rozmowy B2B"

Reguła 95:5 to model, który – prawdę mówiąc – wywrócił do góry nogami całe moje dotychczasowe rozumienie jak działa marketing B2B. Od kiedy dowiedziałem się o niej dowiedziałem (a poznałem ją z książki „How Brands Grow„) to radykalnie zmieniła moje patrzenie na marketing i mam poczucie, że otworzyła mi oczy na rzeczy, których dotąd nie doceniałem, np. na rolę i znaczenie marki.

Wcześniej moim kluczem do rozumienia roli marketingu był powszechnie znany i stosowany model lejka sprzedażowego opartego o schemat AIDA (od angielskich słów: attention, interest, desire, action).

Reguła 95:5 mówi natomiast, że w danym momencie ogół całego rynku docelowego dla danej kategorii produktu składa się klientów, którzy są w jednym dwóch stanów:

  • Pierwszy stan „in-market” to ok. 5% – czyli niewielka część rynku – to aktywnie poszukuje produktu lub usługi w danej kategorii.
  • Drugi stan „out-in-market” to ok. 95% – czyli miażdżąca większość rynku, która w ogóle nie jest zainteresowana ani nie poszukuje produktu ani usługi w danej kategorii.

Skąd ta proporcja się bierze, dlaczego moim zdaniem reguła 95:5 jest lepszym modelem oraz jakie mechanizmy i zachowania klientów tłumaczy lepiej niż lejek sprzedaży – o tym w dzisiejszym odcinku podcastu „Rozmowy B2B”.

Zapraszam!


pobierz: plik MP3 (31 MB, długość 30 min.)

Subskrybuj podcast:

Notatki do odcinka:

Marka pomaga małym zdobywać rynek, a dużym go bronić

Czy mała marka może wygrać konkurencję z dużą marką?

Coraz częściej mniejsze firmy zauważają potrzebę posiadania silnej marki, jednak brak oczekiwanych efektów powoduje, że początkowy entuzjazm związany z marką ustępuje rozczarowaniu oraz przekonaniu, że na inwestycję w markę mogą pozwolić sobie jedynie duże firmy z dużymi budżetami marketingowymi.

Czy zatem małe firmy są w tej konkurencji skazane na porażkę?

Excess Share of Voice (ESOV)

Okazuje się, że wzrost udziałów w rynku jest skorelowanych z tzw. ESOV (ang. excessive share of voice, czyli nadmiarowym udziałem głosu). Oznacza to sytuację, w której marka jest bardziej widoczna w swojej kategorii niż wskazywałby na to jej udział rynkowy. W uproszczeniu: im bardziej twoja marka niż marki konkurencyjne jest „widoczna” dla klientów (w wyniku działań reklamowych, contentowych, czy innych), tym większą masz szansę na wzrost udziału w rynku.

Zależność tę zaobserwowali analizując dane realnych kampanii marketingowych Les Binet, Peter Field, co opisali w publikacji The Long and the Short of It.

ESOV Excess Share of Voice Nadmiarowy udział głosu

ESOV Excess Share of Voice (nadmiarowy udział głosu). Źródło: „The Long and Short of It”, Les Binet, Peter Field.

W sumie to bardzo zdroworozsądkowa zależność: im bardziej widoczny jest twoja marka dla potencjalnych klientów, tym większy jej wpływ na ich decyzje zakupowe.

Jednak w tej bardzo prostej zależności kryje się oczywista dla małych firm trudność: jak wygrać ten wyścig o uwagę i skojarzenia klientów na rynku zdominowanym przez dużo większych konkurentów będąc małą firmą? Przecież z jednego, prostego powodu mała firma nie ma szans tego wyścigu wygrać – jej budżet marketingowy jest po prostu dużo mniejszy. Porównując działania marketingowe do megafonu, niewielki megafon małej firmy niemal zawsze zostanie zagłuszony przez wielki megafon wielkiej firmy.

Czy zatem w przypadku małych firm osiągnięcie wysokiego ESOV w ogóle jest możliwe?

Mając mały budżet musisz mieć strategię

Duże marki inwestują miliony, dzięki czemu są stale obecne w świadomości klientów. Małe firmy nie mogą sobie na to pozwolić — ale to nie znaczy, że są skazane na porażkę. Jak więc mała firma może wygenerować większy udział głosu, dysponując ułamkiem budżetu liderów rynku? Odpowiedź: poprzez koncentrację środków.

Próba konkurowania z dużymi markami na całym rynku to droga donikąd. Mając ograniczony budżet, nie da się przebić przez informacyjny szum generowany przez Twoich konkurentów. Dlatego jedynym sensownym rozwiązaniem jest zawężenie grupy docelowej — czyli zamiast konkurować na całym rynku skupienie się na mniejszej rynkowej niszy. Dzięki temu, marka zyskuje większą widoczność w węższym gronie klientów, a więc osiąga lokalny ESOV.

Share of Voice (SOV) w zależności przy skupieniu budżetu na konkretnym segmencie rynku

Share of Voice (SOV): i skupieniu budżetu na konkretnym segmencie rynku. (Ilustracja własna).

Ale jest jeden „haczyk”.

Skupienie sił, budżetu i środków na wąskiej niszy MUSI wiązać się decyzją porzucenia działań marketingowych na pozostałej części rynku, bo tylko wtedy (szczególnie małej firmie dysponującej niewielkimi środkami) może udać się do tej lokalną przewagi doprowadzić. To jedna z częstych przyczyn porażek małych firm, które ulegając pokusie walki na zbyt szerokim rynku skazują się na przegraną.

Owo świadomie skupienie środków to nic innego jak osławiona „strategia”. To właśnie w ten sposób wielcy stratedzy wojskowi wygrywali z silniejszymi tworząc imperia a ulegając pokusie walki na wielu frontach doznawali porażek. Dokładnie w ten sam sposób działa zarządzanie strategiczne, które opiera się skupieniu zasobów na wybranym obszarze (posłuchaj podcastu S2E1: Strategia, w którym dokładnie analizuję ten mechanizm i na przykładzie wielkich postaci historycznych, i na przykładach biznesowych).

Strategiczne skupienie daje jeszcze jedną przewagę nad silniejszym konkurentem: oferta skierowana do ściśle określonej niszy rynkowej ma szansę być lepiej dopasowana do jej specyficznych potrzeb. Mała firma skupiona na niszy może mówić językiem odbiorcy, rozumieć jego problemy i oferować specyficzne rozwiązania. Może lepiej dopasować i ofertę, i komunikację do konkretnego odbiorcy podczas gdy duże firmy często muszą tworzyć przekaz „dla wszystkich”, w efekcie czego ich komunikacja bywa ogólna i mniej angażująca. Ta personalizacja staje się ogromną przewagą konkurencyjną.

Generalnie strategiczne skupienie oraz wszystko co z tym związane („unikalność” marki czy specjalizacja lub skupienie na określonym segmencie rynku) to gra która mocno faworyzuje mniejszych graczy, bo oni są na tyle mali, że dla nich nawet wąski wycinek rynku na którym mogą się kupić to i tak duży obszar do zdobycia. Jak zauważają Les Binet i Peter Field ma to swoje odbicie w efekcie ESOV. Im bardziej komunikacja wyróżnia się i jest łatwiej zapamiętywalna, tym ten efekt jest silniejszy (prosta na wykresie jest bardziej pionowa).
I to jest ich przewaga!

Duże firmy nie mają tego komfortu, bo (z racji po prostu swojej wielkości) muszą grać o udziały w całym rynku. Nie mogą sobie pozwolić ignorowanie zbyt wielu segmentów. Stąd „duże” marki często są wydają się generyczne i „dla każdego”.
No ale ich olbrzymią przewagą jest rozpoznawalność marki i penetracja rynku.

Od niszy do szerokiego rynku

Czy zatem strategia zakładająca skupienie na niszy rynkowej to uniwersalny przepis na sukces? Do pewnego momentu – tak. To fakt, sukces w niszy często prowadzi do wzrostu firmy. Ale co dalej?

Aby kontynuować ten wzrost, w końcu trzeba będzie wyjść poza tę niszę — a to oznacza konieczność:

  • rozciągnięcia budżetu na szerszy rynek
  • modyfikacji przekazu marketingowego (a być może i samego produktu) tak, by był atrakcyjny dla nowych grup odbiorców, co może prowadzić do utraty dotychczasowej tożsamości marki.

Przejście od „marki niszowej” do „marki masowej” wymaga więc – szczególnie w początkowej fazie – nieproporcjonalnie wysokich inwestycji w markę: jeszcze nie jesteśmy dużą firmą z dużymi zasobami, ale już musimy osiągnąć przewagę w ESOV aby zdobywać rynek, jednocześnie tracąc przy tym przewagę komunikacyjną związaną z odnoszeniem się do specyficznych potrzeb niszy.

To bardzo trudny moment i pokonanie tej bariery udaje się jedynie bardzo nielicznym firmom, które mogą pozwolić sobie na tak dużą inwestycję. Zazwyczaj to firmy, które są albo wyjątkowo zyskowne i mogą sobie na taką inwestycję pozwoli (np. dzięki unikalnej przewadze technologicznej, albo wyjątkowo zyskownemu modelowi biznesowemu, itp.), albo firmy, które otrzymają zastrzyk zewnętrznych funduszy (np. pozyskanie inwestora, pozyskania funduszy z giełdy, itp).

Marka jak fosa

A teraz zmieńmy punkt widzenia i spróbujmy spojrzeć na tę sytuację z punktu widzenia gracza dominującego na rynku. W jego przypadku, gdy przestrzeń do wzrostu udziałów rynku jest już ograniczona marka staje się bardziej mechanizmem obronnym niż narzędziem pozyskiwania udziałów w rynku i działa jak fosa, która chroni firmę przed konkurencją i pozwala jej utrzymać dominującą pozycję rynkową:

  • Jeśli marka jest silnie zakorzeniona w świadomości klientów to jest ich pierwszym  skojarzeniem związanym z rozwiązaniem danego problemy biznesowego (tzw. category entry point). Nowi gracze muszą więc najpierw przebić się do świadomości odbiorców aby ci w ogóle wzięli ich pod uwagę w procesie zakupu – a to kosztuje czas i nakłady marketingowe.
  • Jeśli silna marka zbudowała emocjonalną więź z klientami, to klienci są mniej skłonni do eksperymentowania z tańszymi lub nowymi konkurentami. Szczególnie w B2B, gdzie wrogiem zamiany (np. zmiany dostawcy) jest utrzymanie status-quo i obawa przed zmianą oraz ewentualną odpowiedzialnością za porażkę, to zaufanie działa jak bariera wejścia dla innych firm.
  • Marka jest wreszcie czynnikiem wpływającą na marże. Dzięki niej firmy sprzedawać swoje produkty po wyższej cenie niż konkurencja, mimo że koszty produkcji są zbliżone. Klienci są gotowi płacić więcej za markę, a niekoniecznie za lepszy produkt (przeczytaj: 4 efekty silnej marki w marketingu B2B). To daje dominującym graczom wyższą marżę i więcej środków na pogłębienie fosy.

W przypadku firm dominujących na rynku, rzadko mamy do czynienia ze strategią specjalizacji i niszy, gdyż (niemal z definicji) takie firmy muszą być atrakcyjne dla szerokiego rynku. Częściej będzie więc mowa o bezpieczeństwie, stabilności, doświdczeniu niż konkretnych rozwiązaniach.

W takich firmach marka pełni bardziej rolę defensywną niż głównego czynnika wzrostu (ten wzrost będzie częściej realizowany przez dywersyfikację oferty czy cross selling). Silna marka działa jak fosa tworząc barierę psychologiczną i ekonomiczną, która chroni firmę przed konkurencją, zmniejsza wrażliwość na cenę, oraz zwiększa lojalność klientów.

Jaki marketing dla dużej firmy a jaki dla małej?

Czy te różnice powinny mieć odzwierciedlenie w tym, jak konstruować działania marketingowego dla dużej a jakie dla małej firmy?

Po raz kolejny z pomocą przychodzi nam Peter Field, który przeanalizował dane dot. kampanii marketingowych, tym raz pod kontem optymalnego podziału budżetu marketingowego pomiędzy bezpośrednie wsparcie sprzedaży a budowanie marki biorąc pod uwagę dojrzałość marki na rynku:

Mała marka vs duża marka vs lider rynku - optymalny podział budżetu (Peter Fields)

Źródło: Peter Field

Jak widać, w przypadku nowej marki w swoim pierwszym roku działalności optymalne jest położenie większego nacisku na marketing wsparcia sprzedaży, na który powinno pójść 2/3 (choć nie cały!) budżet marketingowy.

Można to spojrzeć w ten sposób: na bardzo wczesnym etapie funkcjonowania firmy celem jest przechwycenie „istniejącego popytu” czyli dotarcie do tych osób, które już czekały na rozwiązanie i które są gotowe kupić od marki, mimo, że jej wcześniej nie znały. To tzw. „early adopters”, którzy nie są bardziej skłonni do ryzyka zakupu nowych produktów niż reszta rynku.

To zmienia się w kolejnych latach. Kolejne, dominujące grupy klientów są bardziej wrażliwe na ryzyko zakupu nieznanego rozwiązania dlatego znaczą role zaczyna odgrywać budowanie marki – a ponieważ działania związane z budową marki charakteryzują się olbrzymim opóźnieniem, to dlatego już w pierwszym roku działania część budżetu powinna być na to przeznaczona. To właśnie zachowana tej większości „normalnych” klientów sprawiają, że tak istotnym czynnikiem w procesie zakupu jest marka i że wpływa nie tylko skuteczność sprzedaży ale również na marże (ponowie zachęcam do przeczytania: 4 efekty silnej marki w marketingu B2B).

Dlatego optymalne proporcje pomiędzy marketingiem wsparcia sprzedaży a budową marki zmieniają się w czasie. Jeśli małe firmy zbyt długo stawiają głównie na marketing wsparcia sprzedaży, a zbyt mało na budowanie marki, to pomimo początkowego sukcesu w grupie early adopters marka jest nieznana dla większości kupujących w danej kategorii, co utrudnia wzrost firmy.

Ostatecznie gdy firm osiąga status lidera rynku, to większość zadania marketingu sprowadza się do tego, aby marka była lepiej rozpoznawalna, ciesząca się większym zaufaniem oraz była emocjonalnie powiązana z odbiorcami niż inne marki w tej samej kategorii.

Podsumowanie

Marka pełni nieco inną rolę w przypadku dużych i małych firm.

Dla dużych graczy jest przede wszystkim mechanizmem obronnym — zazwyczaj podkreśla bezpieczeństwo wyboru, doświadczenie, tworząc w ten sposób psychologiczną i ekonomiczną barierę, która utrudnia konkurencji zdobycie udziałów w rynku, chroni marże oraz wzmacnia lojalność klientów. Działa jak fosa, która zabezpiecza pozycję lidera.

Z kolei dla małych firm marka może być narzędziem wzrostu – pod warunkiem, że działają strategicznie. Osiągnięcie przewagi nie wymaga dużych budżetów, ale precyzyjnej strategii: koncentracji na wąskiej niszy, zrozumienia potrzeb odbiorców i budowania wyrazistego, zapamiętywalnego przekazu. Małe firmy zazwyczaj podkreślają specyficzne cechy produktu, dostosowanie do konkretnych wymagań. Niemniej dalszy rozwój i wyjście poza początkową niszę jest bardzo trudne i wymaga dużych nakładów, co powoduje, że udaje się bardzo niewielu firmom.

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

W jakim miejscu będziesz za rok?

W jakim miejscu będzie Twój marketing za rok?

Jestem pewien, że masz już plany związane z tym, co chciałbyś osiągnąć w obszarze marketingu w nadchodzącym roku. Dlatego chciałbym Cię namówić na refleksję jak ich realizacja może wpłynąć na pozycję rynkową Twojej firmy ale też i Twoją osobistą pozycję w organizacji, w której pracujesz.

Czy za rok o tej samej porze będziesz mógł powiedzieć, że jesteś w zupełnie innym, lepszym miejscu?
Czy właściwie to niewiele się zmieni?

Większość klientów nic nie kupi

Po pierwsze, musisz zdać sobie sprawę, że w nachodzącym roku większość Twoich klientów NIC od Ciebie nie kupi, i to właściwie bez względu na wszelkie wysiłki marketingowe oraz sprzedażowe.

Szokujące? Wcale nie. To logiczna i bezpośrednia konsekwencja tzw. reguły 95:5, która mówi o tym, że danym momencie jedynie niewielka część rynku (około 5%) jest w sytuacji zakupu danej kategorii produktów lub usług. W zależności od tego jak ta proporcja wygląda w Twojej kategorii oraz tego jak długo trwa proces zakupowy, prawdopodobnie tylko kilka owych pięcioprocentowych kohort klientów znajdzie się w trybie zakupu (ang. in-market) na przestrzeni najbliższego roku.

(W artykule Reguła 95:5 czyli dlaczego możesz sprzedawać tylko do 5% klientów znajdziesz szczegółowy opis tego zjawiska, oraz plik Excela, w którym będziesz mógł obliczyć ile wynosi stosunek kupujących do nie kupujących w Twojej kategorii).

Wobec tego, bez względu jakie działania skierowane do rynku zaplanowałeś na najbliższy rok to zawsze będą one oddziaływały na jedną z dwóch grup potencjalnych klientów:

  • in-market – tych, którzy będą aktywnie poszukiwać produktu, usługi lub rozwiązania w Twojej kategorii
  • out-of-market – tych, którzy z różnych względów, nie będą w najbliższym roku w owym „trybie zakupowym”.

Wsparcie sprzedaży?

Zastanówmy się, co jeśli w nadchodzącym roku to bezpośrednie wsparcie sprzedaży będzie Twoim najważniejszym celem?

W takim wypadku działania będą skierowane do klientów in-market, czyli tych którzy właśnie w przyszłym roku będą rozważać zakup w Twojej kategorii produktów lub usług. Prawdopodobnie Twoje wysiłki będą się koncentrować na takich obszarach jak:

  • Tworzenie treści wspierających proces zakupu (np. wg. metodyki „They Ask You Answer„)
  • Wykorzystanie tych treści do zwiększenia widoczności w wyszukiwarkach (SEO oraz Inbound)
  • Wdrożenie automatyzacji związanych z generowaniem leadów (np. w formie marketing automation)
  • Usprawnienie procesu ofertowego (np. poprzez analizę Win/Loss)
  • Zwiększenie dotarcia z ofertą do kupujących za pomocą reklamy
  • itp.

To wszystko może być świetną inwestycją, która na koniec roku doprowadzi do osiągnięcia zakładanych wyników sprzedaży. Być może w ten sposób stworzysz zasób treści i procesów, który usprawni sprzedaż czyniąc ją szybszą i tańszą: klienci posiadający dostęp do wszystkich niezbędnych informacji nie będzie zawracał głowy handlowcom.

Niemniej to wszystko pozostanie prawdopodobnie zignorowane w nachodzącym roku przez większość Twoich potencjalnych klientów!

Nie dlatego, że zrobiłeś coś źle, ale dlatego, że po prostu większość z nich w ogóle ani potrzebowała ani poszukiwała Twoich produktów lub usług, a więc nie będzie w ogóle reagowała na komunikaty kierowane do kupujących. Bo oni tymi kupującymi po prostu nie będą…

  • Może są związani z kontraktem z innym dostawcą, który jeszcze trwa?
  • Może są jeszcze za mali aby skorzystać z Twojej oferty?
  • Może po prostu w tym roku będą skupieni na innych priorytetach biznesowych, niż ten, którego dotyczy Twoja oferta?

W konsekwencji pomimo tych wszystkich inwestycji za rok Twoja firma będzie właściwe znajdowała się tej samej pozycji rynkowej, w jakiej znajduje się dziś. Co prawda ci, którzy w trakcie najbliższego roku kupią (lub przynajmniej będą rozważać taki zakup), a więc wejdą w kontakt z twoją marką to zbudują sobie jakiś jej obraz, ale będzie to wciąż niewielki procent całego rynku. W kolejnych latach dla kolejnych kohort potencjalnych klientów wchodzących na rynek, wciąż będziesz nową, nieznaną lub mało znaną marką, z którą do tej pory nie mieli styczności.

Marka?

Ale może Twoje plany zakładają przede wszystkim osiągnięcie celów związanych z marką?

Jeśli tak, to prawdopodobnie masz pomysły na to by dotrzeć do tych wszystkich klientów, którzy w najbliższym roku co prawda z różnych względów nie kupią (znów reguła 95:5 się kłania), ale dzięki Twoim działaniom nie tylko będą kojarzyli twoją markę, być może nawet będą uważali ja za wiodącego dostawcę.

W takim wypadku planujesz prawdopodobnie:

To wszystko może być świetną inwestycją budującą rozpoznawalną markę B2B. Dzięki niej potencjalni klienci nie tylko będą świadomi istnienia Twojego rozwiązania, ale być może będą je preferowali, tzn. będą skłonni zapłacić więcej niż za rozwiązania konkurencji. To jeden 4 efektów silnej marki w marketingu B2B. A jak zapewne wiesz marketing może wpłynąć  na wynik finansowy najsilniej właśnie poprzez umożliwienie realizacji wyższej marży a nie poprzez zwiększenie wolumenu sprzedaży.

Niemniej jednak, nawet jeśli zrobisz fantastyczną robotę zbudowania w umysłach Twoich potencjalnych klientów świadomości i preferencji marki to wpływ tego wszystkiego ma sprzedaż w nadchodzącym roku może być stosunkowo niewielki, ponieważ większość efektu zmaterializuje się dopiero w kolejnych latach. To opóźnienie to znów bezpośrednia konsekwencja reguły 95:5.

Wsparcie sprzedaży + marka!

Dlatego chciałbym ci życzyć, by w nadchodzącym roku udało ci się zrealizować plany dotyczące obu tych obszarów: i wsparcia sprzedaży, i tworzenia silnej marki.

Dzięki temu będziesz dysponował nie tylko sprawnie działającą maszyną sprzedażową, ale również spowodujesz, że Twoja firma zagwarantuje sobie pozycję nie tylko jednego z podmiotów, którego ofertę warto rozważyć, ale może nawet i preferowanego dostawcy, za którego rozwiązania warto zapłacić więcej.

Wierzę, że kombinacja obu tych perspektyw: krótkoterminowego wsparcia sprzedaży oraz długofalowego budowania marki sprawi, że ten rok będzie jak kolejny szczebel na drabinie prowadzącej do rozwoju Twojej firmy oraz Twojej kariery.

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

The Long and the Short of It

Książka: Long and Short of It

Dziś chciałbym się podzielić z wami fundamentalną pozycją poświęconą tematowi efektywności marketingu. Nie jest to klasyczna książka, to właściwie raport ze szczegółowej analizy realnych danych na temat kampanii marketingowych. Ich źródłem jest IPA Institute of Practitioners in Advertising (IPA) Effectivness Databank, czyli obszerna baza danych, w której znajdują się studia przypadków i badania efektywności nagradzanych kampanii reklamowych z Wielkiej Brytanii zebranych na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Zawiera dane o tym, jak różne strategie marketingowe, podejścia kreatywne i kanały medialne wpłynęły na wyniki biznesowe, takie jak sprzedaż, świadomość marki czy zaangażowanie klientów.

Aby zrozumieć i docenić doniosłość ten publikacji warto sobie uświadomić w jakim momencie historii  rozwoju marketingu została wydana. Był to rok 2010, czyli moment kulminacji szybkości z jaką od ponad dekady postępowała błyskawiczna digitalizacja marketingu:

  • późne lata 90’te – narodziny reklamy internetowej ,
  • ok. 2000 rok – narodziny SEO i SEM kiedy Google prowadza AdWords
  • 2000-2005 – gwałtowny rozwój marketingu afiliacyjnego
  • od 2005 – platformy social mediowe zaczynają marsz po miano głównego medium reklamowego
  • 2010 – powstaje reklama programatywna

To też moment gwałtownego rozwoju branża MarTech, która sprzedaje iluzję pełnej mierzalności marketingu oraz forsuje (trwającą z resztą do dziś) modę na redukcję oceny efektu marketingu do jednej prostej miary: marketing ROI, której jedną z wielu ograniczeń jest dramatycznie niedoszacowanie długofalowego wpływu marketingu na biznes. Wszystkim wydaje się, że tzw. performance marketing to panaceum na wszelkie problemy związane marketingiem (nota bene: jednym ze słynnych przypadków marki, która wpadła w tę pułapkę był Adidas).

W tych właśnie okolicznościach pojawia się publikacja „The Long and the Short of It”, a jej autorami są nie marketerzy ale analitycy.

Les Binet to ekspert w dziedzinie efektywności marketingowej, z wykształcenia fizyk (Uniwersytet Oksfordzki) i specjalista ds. sztucznej inteligencji (Uniwersytet w Edynburgu). Znany jest z wyjątkowo analitycznego i matematycznego podejścia do reklamy. Jest szefem działu efektywności w wiodącej na globalnym rynku agencji reklamowej DDB. Współautorem jest Peter Field, z którym Binet realizował badania dziś powszechnie uznawane za fundamentalne dla zrozumienia czynników wpływających na efektywność marketingu.

Krótko- i długofalowy- marketing

Tytuł jest książki jest idiomem, grą słów, który ma z jednej strony podkreślać różne funkcje jaki pełnią działania bezpośredniego wsparcia sprzedaży oraz długofalowego oddziaływania marki, a z drugiej strony to, że dopiero te połączenie obu tych perspektyw daje najlepsze rezultaty.

Te pierwsze, to zazwyczaj mocno racjonalne komunikaty pro-sprzedażowe, silnie oddziałujące w krótkim okresie, ale też nie pozostawiające trwałego efektu. Te drugie, to zazwyczaj budujące obraz marki, często oparte o emocje, które oddziałują dużo subtelniej w długim okresie czasu, ale za to w sposób nieporównanie bardziej trwały i w dodatku wpływają na akceptację poziomu.

Na słynny wykresu poniżej pochodzący z tejże publikacji natknął się chyba każdy, kto choć trochę interesuje się rolą marki w marketingu.

krótkofalowy i długofalowy efekt marketingu "Long and Short of it"

Wpływ na sprzedaż racjonalnego (krótkofalowego) i emocjonalnego (długofalowego) przekazu marketingowego (Źródło: „Long and Short of It”, IPA)

Właśnie wokół umiejętnego łączenia oby tych efektów krąży analiza autorów. Wybrałem z nich kilka, moim zdaniem najbardziej relewantnych dla marketerów B2B:

  1. Długoterminowe efekty wymagają innego podejścia – NIE DA SIĘ osiągnąć długoterminowych celów związanych z marką, za pomocą kumulacji krótkookresowych działań związane z bezpośrednim wsparciem sprzedaży. Kampanie oparte na krótkoterminowych wynikach (np. promocje) nie są tak skuteczne w długim okresie jak kampanie budujące markę, które przynoszą ciągły wzrost biznesowy (patrz: przypadek Adidasa powyżej).
  2. Wpływ na cenę mają przede wszystkim działania długoterminowe – Szybki wzrost sprzedaży można osiągnąć w krótkim czasie poprzez wsparcie sprzedaży, ale trwałe efekty dotyczące marki oraz akceptacji wyższych cen przez kupujących wymagają więcej czasu.
  3. Najwyższa efektywność to równowaga między budową marki a wsparciem sprzedaży – działania skupione na krótkoterminowej sprzedaży różnią się od tych, które zwiększają w długim okresie akceptację wyższej ceny przez kupujących. Najlepsze rezultaty przynosi połączenie obu celi, dlatego konieczne jest połączenie działań budujących markę z tymi bezpośrednio wspierającymi sprzedaż.
  4. Nadmiarowy udział głosu (ang. excess share of voice ESOV) motorem wzrostu udziału w rynku – metodą na zwiększenie udziału sprzedaży w rynku jest osiągnięcie nadmiarowego „udziału głosu” w komunikacji, która dociera do klientów. Tzn. jeśli marka ma udział 10% sprzedaży w rynku, a udział marki w informacjach, które docierają do potencjalnych klientów wynosi 30% to nadmiarowy udział głosu wynosi 20%. Co więcej, istnieje liniowa zależność, pomiędzy ESOV a wzrostem udziałów w rynku, która wynosi 0,05 (tj.: utrzymanie przez rok 20% nadmiarowego udziału w głosu prowadzi do wzrostu udziału w rynku o 1%).
    ESOV Excess Share of Voice Nadmiarowy udział głosu

    Zależność pomiędzy wzrostem udziały rynkowego (Share of Market, SOM) a nadmiarowego udziału głosu (Excess Share of Voice, ESOV). Źródło: „The long and the short of it„.

  5. Siła emocji w kampaniach – Kampanie emocjonalne, zwłaszcza kreatywne i generujące „buzz”, mają większy wpływ na długoterminowy sukces niż kampanie, które ograniczają się do racjonalnego przekazu, które są bardziej efektywne w krótkim okresie. Te pierwsze bardzo długo i silnie oddziałują bo są bardzo długo pamiętane (pamiętasz „Dziadka z Allegro” sprzed prawie dekady?) a te drugie gry przestają być emitowane błyskawicznie znikają w szumie informacyjnym.
  6. Wideo najlepiej przekazuje emocje – Reklama w formie wideo, przedstawiającą emocjonującą historię jest najskuteczniejszym nośnikiem emocji, stąd jest kluczowa w budowaniu marki (autorzy szczególny nacisk kładą na telewizję, aczkolwiek mam wątpliwości, czy jest to relewantne do B2B, tym bardziej, że od czasu publikacji znaczenie i zasięg telewizji istotnie zmalał).
  7. Pomiar efektów marketingowych – Tak jak nie ma jednej formy marketingu, które jest panaceum (patrz punkt 3. powyżej), tak nie ma jednej miary (jak np. marketing ROI). Dlatego marketerzy, aby móc realnie ocenić efekt swoich działań powinni korzystać z szerokiego zestawu wskaźników, które monitorują zarówno efekty krótkoterminowe, jak i długoterminowe.
  8. Optymalny podział budżetu marketingowego – Badania wskazują, że optymalny podział budżetu to 60% na budowanie marki i 40% na aktywację sprzedaży. Proporcje te zależą jednak od specyfiki danej kategorii i podziału wydatków w niej występujących.

Oczywiście, że trzeba pamiętać, że „The Long and the Short of It” zawiera analizę głównie kampanii marketingowych skierowanych do rynku B2C. Niemniej jak pokazują badania, efekty marki oddziałują na emocje kupujących równie skutecznie na kupujących w B2B. Dlatego uważam, że to pozycja, która powinna być elementem kanonu lektur dla absolutnie każdego marketera, również B2B. Ponad 80 stron wniosków popartych gromadzonymi przez lata danymi to samo marketingowe mięso. Ba! To marketingowy befsztyk tatarski!

Kup książkę: „The Long  and the Short of It” Les Binet, Peter Field:
Zamów na Amazon.com

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

Precz z marketing ROI!

Marketing ROI

Wielu osobom wskaźnik marketing ROI jawi się jako ostateczne rozwiązanie kwestii harmonizacji funkcji marketingu i sprzedaży. Dla zarządzających ma to być kluczowy oręż, dzięki któremu będą mogli wreszcie ukrócić pomysły markerów, może są ciekawe i kreatywne ale nie przyczyniające się w wystarczającym stopniu do rozwoju biznesu. Dla marketerów to szansa na rozmowę „językiem biznesu” i awans na pełnoprawnych partnerów.

Czy wskaźnik marketing ROI ma szanse spełnić pokładane w nim oczekiwania?

Co to jest marketing ROI?

Niewątpliwość wielką zaletą marketing ROI jest jego prostota. Podstawiając do prostego wzoru całkowite koszty marketingu oraz wartość sprzedaży, która została wygenerowana przez tenże marketing otrzymujemy wyrażoną w procentach stopę zwrotu z tej inwestycji.

Marketing ROI = [ ( Wartość sprzedażyKoszt marketingu ) / Koszt marketingu ] * 100%

Sprowadzenie wszystkiego do jednego prostego wskaźnika upraszcza znakomicie całe zarządzanie złożoną funkcją marketingu: wystarczy przesunąć środki z działań o najniższym marketing ROI na te, w których marketing ROI jest najwyższy. Voila!

Tyle mówi teoria. W praktyce marketingu B2B natrafimy jednak na szereg problemów…

Problem 1: Nigdy nie masz pełnych danych

Jedną z obietnic digitalizacji marketingu (a dokładnie firm, które dostarczają narzędzia MarTech – to właśnie one spopularyzowały ten sposób oceny skuteczności marketingu) jest możliwość zbierania i analizowania wszystkich możliwych danych, również (a może przede wszystkim) pod kontem marketing ROI. Jednak wbrew tym obietnicom wciąż istnieje bardzo wiele interakcji, które nie są w pełni zdigitalizowane lub odbywają się całkowicie w sferze analogowej np. targi czy konferencje, reklama niecyfrowa, czy po prostu rozmowy z różnymi osobami.

Ale nawet jeśli skupimy się wyłącznie o kanałach cyfrowych bardzo często niemożliwe jest pozyskanie pełnej informacji na temat cyfrowych interakcji marketingowych:

  • Nie wszystkie formy cyfrowego marketingu umożliwiają pełne śledzenie informacji – np. podcasty
  • W wielu przypadkach wykorzystywane platformy celowo ograniczają widoczność danych, po to aby nakłonić marketerów do płatnej współpracy – np. media społecznościowe
  • Coraz ostrzejsze regulacje dot. prywatności ograniczają możliwości śledzenia konsumpcji treści – np. ograniczenia dot. cookies.
  • Wyszukiwarki starają zachować ruch stosując tzw. zero click result, które nie odsyłają do źródłowej strony – nie generują więc ruchu, który można śledzić
  • Tzw. dark social media – czyli zachowania użytkowników w środowisku cyfrowym, które wymykają się śledzeniu
  • Coraz częściej kupujący korzystają z narzędzi AI (np. ChatGPT) w celu pozyskania informacji – to często też w ogóle nie generuje interakcji z marketingowymi mediami własnymi.

Wreszcie sama sprzedaż bardzo często nie jest zdigitalizowana i tak na prawdę rozgrywa się w osobistym kontakcie pomiędzy klientem a sprzedawcami którzy z różnych dziwnych powodów unikają rejestrowania tych informacji w CRM. To też skutkuje brakami w danych.

Dodatkowo problem dramatycznie pogłębia fakt, że ilość interakcji z klientami w marketingu B2B jest olbrzymia, są one bardzo rozciągnięte w czasie. Na dokładkę ów „klient” to nie jedna osoba ale często cały komitet zakupowy. W efekcie, w nawet najbardziej sprzyjających okolicznościach i posługując się najbardziej zaawansowanymi narzędziami i nawet pomijając wszystkie problemy z zachowaniem integralności danych, marketerzy mogą liczyć, że będą mieli do dyspozycji jedynie ułamek danych niezbędnych do wyliczenia ROI.

Problem 2: Niemożliwe jest zbudowanie modelu atrybucji

Ale załóżmy, że mamy czarodziejską różdżkę, za pomocą której w magiczny sposób dokonujmy niemożliwego i wchodzimy w posiadanie pełnych w stu procentach i spójnych danych nt. wszystkich interakcji marketingowych i sprzedażowych ze wszystkimi klientami.

To niestety nie rozwiązuje problemu z wyliczeniem marketing ROI.

Aby móc odpowiedzieć na pytanie ile dane działanie marketingowe wygenerowało sprzedaży (co jest niezbędne do wyliczenia ROI – spójrz na wzór powyżej) trzeba tak naprawdę odpowiedzieć na pytanie czy i w jakim stopniu wpłynęło ono tę sprzedaż. Innymi słowy: o ile bez niego sprzedaż byłaby niższa. Mowa oczywiście o atrybucji sprzedaży. Problem polega na tym, że wszelkie modele atrybucji (nota bene: upowszechnione w marketingu właśnie przez dostawców narzędzi MarTech, po to by dać argumenty do ich zakupu), w szczególności tzw. model multi-touch attribution, nie dają możliwości odpowiedzi na tak postawione pytanie.

Innymi słowy wszystkie te interakcje marketingowe działają jako całość. Niektóre silniej, niektóre słabiej, niektóre w ogóle a niektóre negatywnie. Nie ma ani teoretycznej, ani praktycznej możliwości precyzyjnego wyizolowania wpływu każdej z nich na zachowanie konkretnego klienta oraz jego konkretnych decyzji zakupowych (a przecież wszyscy wiedzą, że to i tak wszystko zasługa sprzedawcy 😀 ).

W konsekwencji niemożliwe jest wyliczenie marketing ROI każdego działania marketingowego z osobna.

Problem 3: Odroczony efekt marketingu

Jednak wyobraźmy sobie po raz kolejny, że dysponujemy czarodziejską różdżką oraz za jej pomocą magicznie rozwiązujemy i ten nierozwiązywalny problem atrybucji sprzedaży.

Czy to koniec problemów z marketing ROI? Niestety nie…

Aby móc ocenić zwrot z inwestycji musimy jeszcze zdefiniować czasowy horyzont inwestycji. Lokata bankowa o rocznej stopie procentowej 1% jest kiepską inwestycją nie pokrywającą nawet stopy inflacji. Ta sama lokata ale o dziennej stopie procentowej w wysokości 1% byłaby inwestycją życia.

Określenie horyzontu pomiaru marketing ROI jest istotne z jeszcze jednego punktu widzenia. Aby móc dokonywać korekty działań marketingowych (czyli korygować lub eliminować działania o niezadowalającym marketing ROI) musimy dokonywać pomiaru regularnie. To warunek zastosowania powszechnego w zarządzaniu cyklu Deminga (określanego też jako cykl PDCA z ang. Plan-Do-Check-Act). Im częściej będziemy dokonywać pomiaru, tym mniejsze odchylenie od normy. Im mniejsze odchylenie od normy, tym mniejsze starty wywołane nieoptymalnymi działaniami marketingowymi. Im mniejsze straty i tym większa efektywność marketingu.

No ale jest mały problem… Efekt oddziaływania marketingu w B2B charakteryzuje się gigantycznym opóźnieniem, często liczonym w latach! (wyjaśnienie dlaczego tak jest, a także kalkulator w którym możesz ocenić jak duże jest to opóźnienie w Twoim przypadku znajdziesz w tu: Reguła 95:5 czyli dlaczego możesz sprzedawać tylko do 5% klientów).

Reguła 95:5 opóźnienie efektu marketingu

Reguła 95:5 opóźnienie efektu marketingu

Masz więc dwa wyjścia. Oba złe:

  • Albo będziesz czekał na latami na zmaterializowanie się całego efektu marketu inwestycji w marketing aby dokonać prawidłowego pomiaru (co zresztą i tak nie rozwiąże problemu, bo do tego czasu wydarzą się przecież inne, zaburzające pomiar działania marketingu).
  • Albo będzie dokonywał pomiaru częściej ale na podstawie niepełnych (żeby nie powiedzieć szczątkowych) danych.

Już samo to opóźnienie (nawet zapominając o dwóch poprzednich problemach uniemożliwiających wyliczenie ROI) stawia pod znakiem zapytania sensowność optymalizacji PDCA w oparciu o marketing ROI. Co to za optymalizacja, która odbywa się raz na pół dekady albo w oparciu o wątpliwe dane?!

* * *

Do tej pory skupiałem się na problemie związanych z samym wyznaczeniem marketing ROI ale nie można przecież wykluczyć, że w bliższej lub dalszej przyszłości objawi się wspominana „czarodziejska różdżka” (np. w postaci niezwykle sprytnego sytemu AI). Czy oznacza, że marketing ROI stanie wreszcie tym narzędziem ostatecznego rozwiązania kwestii harmonizacji funkcji marketing i sprzedaży?

Obawiam się, że nie…

Marketing ROI motywuje do niewłaściwych wyborów

Spójrzmy raz jeszcze na wzór wyznaczania ROI z czysto matematycznego punktu widzenia. Oczywiste jest, że ułamek ten będzie miał większość wartość im większy będzie licznik (atrybuowana sprzedaż minus koszt) oraz im mniejszy będzie mianownik. Innymi słowy: im danej sprzedaży przypiszemy mniej kosztów, dzięki którym do niej udało się doprowadzić tym większą wartość będzie miał nasz wskaźnik ROI.

Co to może oznaczać w praktyce?

Wyobraź sobie, że odzywa się do ciebie agencja marketingowa i oferuje, że dostarczy leady 100 leadów za 10 PLN od sztuki (w sumie koszt to 1000 PLN). Okazuje się, że w przypadku kilku leadów udało doprowadzić do sprzedaży w sumie za 100,000 PLN.

Marketing ROI = [ ( 100.000 PLN – 1000 PLN) / 1000 PLN ] * 100% = 9900%

Czy zatem marketing ROI zlecenia agencji to 9900%? W oczywisty sposób: nie! Dlaczego? Bo to wyliczenie ignoruje WSZYSTKIE inne czynniki oraz związane z nimi koszty, które wpłynęły (lub mogły wpłynąć) na tę sprzedaż. Ignoruje koszty przygotowania oferty, ignoruje czas sprzedawców, ignoruje to fakt, że kupujący mógł mieć do czynienia z innymi materiałowymi, ignoruje wpływ marki, itd.

To jest typowy przykład atrybucji last-touch, która przypisuje całą wagę do ostatniej interakcji całkowicie wypaczając obraz sytuacji. Marketerzy, chcący przecież wykazać się skutecznością „w języku zrozumiałym dla biznesu”, do takich właśnie absurdalnych wyliczeń BARDZO SILNIE są motywowani przez wskaźnik marketing ROI. Jak silna to motywacje? Wystarczy sobie uświadomić jak nagminne marketerzy posługują o marketing właśnie w marketing ROI w kontekście konkretnego działania, w kółko mówiąc o:

  • Marketing ROI z webinaru
  • Marketing ROI z kampanii
  • Marketing ROI z konferencji
  • Marketing ROI z SEO
  • Marketing ROI z podcastu
  • itd. itp. …

Liczby są ważne, ale tylko wtedy gdy odzwierciedlają rzeczywistość i kiedy wiemy, co jest faktycznie mierzone. W przeciwnym razie są pozbawione znaczenia. Marketerzy często mylą wskaźniki efektywności ze skutecznością marketingu. Wskaźniki efektywności to wszystkie wskaźniki typu CPL (cost per lead), CPC (cost per click), CPM (cost per mille) ROI (return on investement) – żaden z tych wskaźników nie mówi o tym, czy marketing jako całość jest rzeczywiście skuteczny a jedynie o tym, jak efektywnie wykorzystujemy budżet do wygenerowania danego jednostkowego zdarzenia.

Suma efektywnych jednostkowych zdarzeń nie stanowi o skutecznym marketingu. Ograniczanie się do oceny działań marketingu wyłącznie za pomocą marketing ROI prowadzi do braku zrozumienia całości i wyciąganiu błędnych wniosków, czyli do skupienia się na tych działaniach, dla których łatwo obliczyć ROI (last touch attribution) oraz ignorowania wszystkich innych elementów, które mogły również mieć wpływ na sprzedaż, może nawet decydujący.

Marketing ROI jest więc nieodpowiednim narzędziem do podejmowania racjonalnych decyzji nt. marketingu. Z racji swoich matematycznych właściwości wykazuje on wyższą wartość krótkookresowych efektów (lepsza jest inwestycja zwracająca się po miesiącu niż po roku). A też tak się składa, że to właśnie te krótkookresowe czy najłatwiej zmierzyć. W efekcie marketing ROI prowadzi do decyzji przesunięcia środków z marketing długookresowego (marka) do krótkookresowego (więcej leadów!).

Marketing ROI prowadzi do erozji marży i sprzedaży

Efekt przesunięcia 100% do działań bezpośrednio wspierających sprzedaż i zaniechanie komunikacji nastawionej na budowanie marki.
Źródło: L. Binet, P. Field „The Long and the Short of It”.

Tyle tylko, że to równia pochyła prowadząca do erozji marży i sprzedaży! Zależność ta została bardzo dokładnie zbadana i udowodniona dzięki analizie danych pochodzący z realnych kampanii przez Panów Les Binet’a i Petera Field’a. Można przeczytać o tym w książce “The Long and the Short of It”.

Dodatkowo posługiwanie się Marketing ROI to tzw. KPI wynikowe (lagging KPI), które nie daje właściwie żadnej odpowiedzi „co zrobić?” aby efekty był lepszy. Przeczytaj artykuł: KPI to diagnoza a nie substytut zarządzania.

Skoro nie marketing ROI to co?

Skuteczny marketing to mieszanka działań krótko- i długookresowych. Te pierwsze, związane ze wspieraniem sprzedaży, kupujących i sprzedawców, nastawione na produkt i są niezbędne do finalizacji transakcji. Te drugie, realizowane głównie na poziomie marki pomimo, że oddziałują na przyszłych klientów, to ułatwiają realizację tych pierwszych w przyszłości dramatycznie zwiększając ich skuteczność .

Kroki w procesie zakupu / sprzedaży b2b

Można próbować ćwiczyć skok z miejsca od razu na pierwsze piętro, ale prościej, łatwiej jest i skuteczniej jest po prostu skorzystać ze schodów.

Zarządzania marketingiem oraz pomiaru jego efektywności nie można więc zredukować do jednego wskaźnika marketing ROI (tym bardziej, że generuje on tyle problemów i fałszywych motywacji). Każdy z kroków ma swoje miejsce, funkcję i wpływ, i każdy wpływa ma swoje specyficzne wskaźniki:

  • Wskaźniki związane z marką (np. rozpoznawalność marki)
  • Wskaźniki związane z reklamą (np. pokrycie grupy docelowej)
  • Wskaźniki związane z konsumpcją treści (np. ilość subskrybentów z grupy docelowej)
  • Wskaźniki związane ze wsparciem sprzedaży (np. ilość leadów)

Czy komuś się to podoba, czy nie, to dopiero spojrzenie na marketing pod tymi różnorodnymi kontami daje szansę na uzyskanie obrazu bliskiego rzeczywistości a w konsekwencji szansę na podejmowanie trafnych decyzji.

Jak rozmawiać inwestycji w marketing?

Skoro z marketing ROI wiąże się tyle problemów to dlaczego zyskał on taką popularność jako podstawowa miara oceny marketingu?

Na pewno duża w tym rola branży MarTech, która próbuje sprzedawać narzędzia IT jako panaceum na problemy z mierzalnością marketingu. Na pewno też istotnym powodem jest chęć marketerów by awansować do roli pełnoprawnego partnera w rozmowach z biznesem

Niemniej wykazałem (mam nadzieję) powyżej, że wyliczenie marketing ROI jest to po prostu niemożliwe i prowadzi do bzdurnych wniosków. Dlatego rozpoczynanie dyskusji o inwestycji w marketing od ROI z dyrektorem finansowym to zły pomysł, który musi skończyć się utratą wiarygodności samego marketera. Paradoksalnie więc efekt jest odwrotny do zamierzonego: przedstawiciele biznesu szybko orientują się, jak dęta jest to miara, co zamiast do awansu prowadzi do utraty zaufania.

Moim zdaniem rozmowa o inwestycji w marketing MUSI wypływać nie z oportunistycznego ROI (rozmowa z CFO jak najlepiej ulokować środki) ale ze strategii wzrostu: kto jest grupą docelową i co ci ludzie muszą o nas wiedzieć aby realizacja strategii była w ogóle możliwa (to bardziej rozmowa z CEO).

Dlatego uważam, że najczęstszym problemem dot. inwestycji w markę nie jej sam pomiar ale strategia, a właściwie jej brak: nie ma o czym gadać z CEO > sprawa zepchnięta na CFO > redukcja rozmowy do ROI > game over. 🤷‍♂️

Marketing ROI - inwestycja w marketing musi być oceniana w kontekście strategii

Źródło: 2025 Annual Marketing Report, Nielsen.

Sugerują to wyniki badania ankietowego 2025 Annual Marketing, firmy Nielsen (patrz: wykres powyżej). Sami marketerzy przyznają w nim, że największym problemem są nie dane, ani związane z nimi technikalia, ale konsensus w sprawie tego „co my tak naprawdę chcemy osiągnąć” – czyli właśnie strategia!

Czy da się zarządzać marketingiem za pomocą marketing ROI?

Zarządy chcą widzieć w marketing ROI uniwersalne narzędzie diagnostyczne, który udzieli odpowiedzi czy marketing działa dobrze, czy nie i jeszcze będzie wskazówką „co robić?”. Moim zdaniem to całkowicie nierealistyczne oczekiwania. 🤷

  • Czy mechanik diagnozując twój samochód podaje ci cyfrę – a ty już wiesz co musisz zaprawić?
  • Czy lekarz mówi ci: „Jest Pan zdrowy w 67%.” i czy to jest jasna wskazówka, jak powinno wyglądać leczenie?
  • Czy można zarządzać firmą posługując się jednym wskaźnikiem finansowym?

To dlaczego w przypadku marketingu miałby być inaczej?!

Marketing – tak jak wiele innych dziedzin życia – to splot skomplikowanych oddziaływań, których nie da się opisać jedną cyfrą. Dlatego powyżej postuluję by posługiwać się całą gamą wskaźników – od leadów, aż po parametry związane z marką – gdyż dopiero wtedy ma się jakąś sensowną podstawię do stawiania diagnozy i podejmowania decyzji.

Jest jeszcze głębsza konsekwencja tej konkluzji: jeśli zarządy chcą faktycznie zarządzać marketingiem to muszą choć trochę rozumieć marketing by móc te wskaźniki interpretować i sensownie o nich dyskutować. Tak samo jak choć trochę trzeba rozumieć mechanikę samochodową, medycynę, czy finanse.

Dlaczego tak więc się nie dzieje?

Wydaje mi się, że marketing ROI jest po prostu wygodny dla obu stron. Zwróć uwagę, że aby móc ocenić i sensownie dyskutować o wielu wskaźnikach marketingowych niezbędne jest przedstawienie ich na tle założeń marketingowych (np. definicji grupy docelowej i sprecyzowanie jej w postaci account master data, przewagi konkurencyjnej, oferty wartości) czyli elementów strategii marketingowej. Jednak aby móc w ogóle sformułować strategię marketingową, musi istnieć nadrzędna do niej strategi biznesowa. Abstrakcyjna liczbą wyrażona w procentach daje bezpieczną iluzję mówienia o biznesowych faktach zarówno marketerom jak i zarządzającym. Bezpieczną, bo jest metodą na uniknięcie często trudnych dyskusji na temat strategii. Zarówno strategii marketingowej jak i strategii przedsiębiorstwa.

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

Podcast S2E7: Koniec marketingu B2B opartego o generowanie leadów?

Koniec marketingu B2B opartego o generowanie leadów

Od przeszło 20 lat (czyli prawe przez całą moją dotychczasową karierę) generowanie leadów to kwintesencja marketingu B2B. To dzięki właśnie dzięki generowaniu leadów marketerzy mogli w wreszcie w bardzo bezpośredni sposób pomagać sprzedawcom w identyfikacji tych potencjalnych klientów, którzy właśnie chcą kupić.

Dziś marketerzy B2B mają całe metodologie produkcji treści wsparcia sprzedaży, które mają pomóc w odkodowaniu potrzeb informacyjnych i przekuć tę wiedzę na treści skierowane do kupujących (np. They Ask You Answer Marcusa Sheridana albo Buyer person Adele Ravela) oraz narzędzia informatyczne takie jak Marketing Automation – wszystko co trzeba aby efektywnie generować leady.

A jednak, pomimo wykrystalizowanej metodologii i narzędzi marketerzy B2B są jak nigdy dotąd są pod presją by skuteczniej wpierać sprzedaż. A napięcie pomiędzy marketingiem a sprzedaży jest silnie wyczuwalne jak nigdy dotąd.

Dlaczego?
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
I jeśli nie generowanie leadów, to co?

Zapraszam do wysłuchania podcastu:

pobierz: plik MP3 (52 MB, długość 22 min.)

Subskrybuj podcast:

Notatki do podcastu:

4 efekty silnej marki w marketingu B2B

Marka B2B

W poprzednim artykule pisałem o tym, że ok. 95% rynku, czyli przytłaczająca część twoich potencjalnych klientów w danym momencie nie kupi do ciebie niczego, żeby nie wiem co. A, że w danym momencie ta grupa klientów nie jest ona zainteresowana oferowanym produktem to również nie jest zainteresowana szczegółowymi informacjami na jego temat, a więc treściami wsparcia sprzedaży. Dlatego jedyne co tak na prawdę możesz wobec tej przytłaczającej większości rynku docelowego zrobić to skupić się budowaniu rozpoznawalności marki, czyli wciągnąć ich na jej orbitę.

Efekt tego „orbitowania” może jednak z materializować się po latach (w poprzednim poście znajdziesz excela aby opóźnienie wyliczyć) to naturalnie rodzi to pytanie: „Czy zatem inwestycja z odroczonym zwrotem jest tego warta?”. Aby przybliżyć odpowiedź choć trochę dziś przedstawiam cztery efekty jakie silna marka ma na marketing i sprzedaż w firmach B2B.

Uporządkowałem w kolejności od najmniejszego do największego impaktu na biznes.

Efekt 1: Silna marka zwiększa widoczność

Zasada działania marki wykorzystuje jedno najbardziej podstawowych, kognitywnych funkcji ludzkiego mózgu – czyli umiejętność rozpoznawania wzorców. W neurobiologii poznawczej to proces, który doprowadza do pobudzenia neuronalnego w sytuacji gdy bodziec zostaje skojarzony z zapamiętanymi wcześniej wspomnieniami.

Nasz mózg jest niezwykle sprawny w wyławianiu znanych mu wzorców z szumu, które go zalewają wszystkimi 5 pięcioma zmysłami. Na przykład: Wśród gwaru wasz mózg bezbłędnie wyłowi gdy ktoś wypowie wasze imię, albo na supermarketowej półce wśród wielu produktów oznaczonych wieloma markami wasz mózg naturalnie wyłowi te, które już znacie. Podobnie, wasz mózg będzie zachowywał się gdy będziecie przeglądali wyniki wyszukiwania na wyszukiwarce: będzie skupiał się na wynikach pochodzących od znanych mu marek a ignorował inne.

Potwierdzają to wyniki ciekawego badania „Secret Life of Search” agencji REDC. Oto akapit z podsumowania badania:

„Większość badanych – w szerokim zakresie zadań – przy pierwszym kliknięciu zaprezentowanej strony z wynikami wyszukiwania (SERP) wybrała znaną, zaufaną i wiarygodną markę. Przystępujący do wyszukiwania mieli już więc świadomość tej marki. Doprowadzenia do kliknięcie na stronie SERP to nie tylko kwestia upewnienia się, że nasza strona znajdzie się w rankingu – to także (a może przede wszystkim) kwestia budowania wiarygodności marki we wszystkich kanałach komunikacji marketingowej.”

Efekt silnej marki

Źródło: Badanie „Secret Life of Search”, REDC

Jak pokazują wyniku badania, wyszukujący w przytłaczającej większości przypadków kierują się przede wszystkich marką (!) nie pozycją strony w wynikach wyszukiwania. Wyniki pochodzące od znanych marek były również wybierane szybciej (decyzja o kliknięciu wymagała mniej namysłu).

Efekt Silnej Marki Widocznosc i SEO

Źródło: Badanie „Secret Life of Search”, REDC

Patrząc na całość wyników powody, dla których badania decydowali o tym, w który link pierwszy kliknąć nie miały nic wspólnego z samą stroną ani pozycją w wynikach wyszukiwania – w przeważającej większości zależało to od znajomości marki.

Efekt zwiększonej widoczności powoduje więc, że dzięki uzyskanej rozpoznawalności marki treści marketingowe będą bardziej widoczne, będą skuteczniej (i taniej) docierał do grupy docelowej, a przekaz będzie uważany za bardziej wiarygodny i przekonujący.

Efekt 2: Silna marka zwiększa prawdopodobieństwo sprzedaży

Według badania firmy Bain kupujący w B2B (badanie dot. zakupu rozwiązań IT) nie rozpoczynają procesu zakupu z „czystą kartką” ale z short-listą rozważanych rozwiązań. Okazuje się, że pomimo iż proces zakupu prowadzi do odkrywania i poznawania innych, alternatywnych dostawców i tak w 90% przypadków kontakt ostatecznie zostaje podpisany z firmą z początkowej krótkiej listy.

Wygląda więc na to tak, jakby proces zakupu tak na prawdę jest metodą racjonalizacji już wcześniej podjętej decyzji, która została podjęta na podstawie preferencji konkretnej marki!

Efekt silnej marki B2B - preferencja marki

Źródło: Ilustracja własna na podstawie artykułu „What B2Bs Need to Know About Their Buyers”, Harvard Business Review

Bardzo podobny obraz wyłania się z kolejnego badania „The APAC B2B Buyer Journey 2024” firmy Green Hat:

Efekt silnej marki B2B - preferencja marki

Źródło: The APAC B2B Buyer Journey Research Report 2024, Green Hat oraz 6Sense

To kolejne potwierdzenie, że dostawca który nie znajduje się na szczycie krótkiej listy kupującego zanim jeszcze kupujący zacznie w ogóle rozmawiać z potencjalnymi dostawcami ma niewielkie szanse na doprowadzenie do sprzedaży.

Nie oznacza to oczywiście, że w B2B oferta i jej parametry nie są ważne. To znaczy tyle, że w konkurencyjnym środowisku, gdy w niemal każdej kategorii występuje wielu graczy mogących wypełnić wymagania kupującego, bardzo trudno jest dokonać wyboru wyłącznie na podstawie parametrów oferty, a marka często jest tym elementem, który często przeważa i doprowadza do wyboru konkretnego dostawcy.

Efekt 3: Silna marka ułatwia osiągnięcie konsensusu

Proces zakupu B2B jest często realizowany przez tzw. komitet zakupowy, czyli mniej czy bardziej formalną grupę, która opiniuje zakup, albo daje zielone światło do podjęcia takiej decyzji. Np. zakup systemu CRM opiniują osoby ze sprzedaży i  marketing ale też prawnicy (np. pod kątem zgodności z RODO), pracownicy IT (pod kątem integracji z innymi systemami), dyrektor finansowy (pod kontem finansowania oraz ROI z inwestycji), a czasem i osoby z spoza firmy (np. dostawcy innych systemów lub infrastruktury IT). Spora część z tych osób, w ogóle „nie jest w temacie” a przy tym nie ma czasu ani kompetencji by wnikać we wszystkie w szczegóły oferty. Ci członkowie komitetu dokonują oceny ze swojego, często wąskiego punktu widzenia.

Dlatego z ich punktu widzenia bardzo ważne będzie ich własne bezpieczeństwo i ograniczenia ryzyka związane z rekomendacją niewłaściwego dostawcy. Dla nich znana i rozpoznawalna marka jest tarczą. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, mogą się nią  zasłonić i powiedzieć „no ale wybraliśmy sprawdzone na rynku rozwiązanie” – co niegdyś sprytnie wykorzystał IBM tworząc słynne hasło: „Nobody gets fired for buying IBM”.

Przekonanie takich członków komitetu zakupowego do pozytywnego zaopiniowania zakupu ryzykownego z ich punktu widzenia, nieznanego im rozwiązania wymaga większego, długotrwałego wysiłku by zaadresować ich obawy. W najlepszym razie prowadzi to do znacznego wydłużenia czasu po którym komitet zakupowy osiągnie konsensus by, a w najgorszym – w ogóle uniemożliwi jego osiągnięcie.

I znów potwierdzają to badania. Wg. badania LindedIn B2B Institute, Bain & Company i NewtonX prawdopodobieństwo zakupu spada dramatycznie jeśli nie wszyscy członkowie komitetu zakupowego znają markę produktu. Prawie nikt nie kupuje marek nie znanych całemu komitetowi!

Efekt marki - marka ułatwia osiągnięcie konsensusu komitetu zakupowego

Źródło: Artykuł „The real job of B2B Marketing is to give the Buyer Group permission to agree” Mimi Turner, Linkedin

  • W 81% przypadkach doszło do zakupu, gdy „wszyscy” lub „prawie wszyscy” członkowie komitetu zakupowego znali markę, która została ostatecznie zakupiona.
  • Jedynie w 4% badanych przypadków doszło do zakupu produktu, który był znany jedynie zespołowi, który ten zakup rekomendował.

Brzmi to bardzo podobnie do prawa podwójnego zagrożenia (ang. double jeopardy law) opisywanej w książce „How brands grow”.

Efekt 4: Silna marka B2B pozwala na wyższą marżę

A teraz najlepsze na deser. To efekt, który przebija wszystkie trzy poprzednie i tak silnie wpływa na biznes, że moim zdaniem w ogóle zmienia ramy dyskusji nt. wartości jaką może przynieść marketing! To wpływ marki na akceptację przez kupujących wyższej ceny, czyli tzw. pricing power.

Intuicyjnie czujemy, że za to odpowiada głównie marka. Np. wszystkie wody butelkowane to właściwie identyczny produkt – H₂O – a jedynym wytłumaczeniem, dlaczego niektóre firmy mogą niektóre firmy sprzedawać wodę po wyższej cenie jest właśnie marka.

Ale przytoczone już wcześniej badanie LindedIn B2B Institute, Bain & Company i NewtonX pokazuje, że około 60% badanych członków komitetu zakupowego, że jest gotowa zaakceptować wyższą cenę nawet kosztem niższej jakości jeśli rozwiązanie pochodzi od znanej marki:

Wpływ marki b2b na cenę i marżę

Źródło: Artykuł „The real job of B2B Marketing is to give the Buyer Group permission to agree” Mimi Turner, Linkedin

Skąd w ogóle bierze się ta skłonność?! Zadanie polegające na przekonaniu wszystkich członków komitetu zakupowego jest tak trudne, że większość zarówno kupujących pójdzie na poważne kompromisy aby w ogóle umożliwić grupie osiągnięcie porozumienia co do konieczności zakupu (alternatywą jest bowiem brak decyzji). Polem tego kompromisu może być w szczególności wyższa cena, którą komitet zakupowy jest w stanie zapłacić za wyrażenie zgody na zakup przez tych kolegów z komitetu, którzy obawiają się ryzyka.

Marża wielokrotnie istotniejsza od wolumenu sprzedaży

Tutaj należy wskazać, że możliwość podniesienia cena ma wielokrotnie większy wpływ na zyskowność firmy niż zwiększenie samego jej wolumenu.  A jak wskazują powyższe badania za tę możliwość odpowiada głównie marka.

Przeanalizujmy to na bardzo prostym przykładzie.

Załóżmy, że Twoja firma sprzedaje produkt za cenę 100 PLN (z czego marża to 5 PLN) do 1000 klientów. Prosta matematyka wskazuje, że zysk wynosi 5000 PLN.

Załóżmy teraz, że inwestycja 1000 PLN w marketingowe wsparcie sprzedaży doprowadzi do jej spektakularnego wzrostu aż o 30%. Czyli sprzedamy do 1300 klientów przy marży 5 PLN, o czego musimy odjąć koszt naszej inwestycji 1000 PLN, daje to zysk 5500 PLN – czyli 𝐰𝐳𝐫𝐨𝐬𝐭 zysku 𝐨 𝟓𝟎𝟎 𝐏𝐋𝐍.

A co, gdybyśmy podnieśli cenę?

Co by się zatem stało, gdyby te same 1000 PLN w naszym przykładzie zainwestować w markę i gdyby ta inwestycje umożliwiła wzrost ceny tylko o 10%, do 110 PLN oraz (bądźmy bardzo surowi w naszych założeniach) nie doprowadziłby do ŻADNEGO wzrostu sprzedaży?

Zysk wyniósł by (1000 x 15 – 1000) 14,000 PLN.

𝗪𝘇𝗿𝗼𝘀𝘁 𝗼 𝟗𝟎𝟎𝟎 𝗣𝗟𝗡!!!

Wpływ marki na biznes ma szanse więc wielokrotnie przekraczać, to na czym większość marketerów stara się wykazać: na marketing ROI wynikającym z wygenerowanej w krótkim okresie sprzedaży.

LUDZIE! Zamiast o zwiększeniu wolumenu sprzedaży zacznijcie rozmawiać z biznesem o wpływie marketingu na marżę i zysk ! 🤯

* * * 

Czyli co? Skoro Marka w B2B ma tak cudowne właściwości, to nie ma się co zastanawiać, tylko zlecić marketingowi „budowę silnej marki”. Czy tak zatem wygląda przepis na sukces w B2B? O w tym w artykule: Czy marka jest źródłem przewagi konkurencyjnej?

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

Reguła 95:5 czyli dlaczego możesz sprzedawać tylko do 5% klientów

Reguła 95-5

Oto jeden zwodniczo prosty fakt, który ma głębokie konsekwencje dla marketingu: 95% rynku, czyli jego przytłaczająca większość rynku nie chce kupić twojego produktu i masz szansę sprzedać do jedynie 5% potencjalnych klientów.

Ta zależność – zwana często regułą 95:5 – została zaobserwowaną i opisana przez prof. Johna Dawes’a z The Ehrenberg-Bass Institute i opisana w książce „How brands Grow”, którą niedawno polecałem. Reguła 95:5 mówi, że tylko niewielka część kupujących (około 5%) jest aktywnie kupująca, czyli jest „in-market”, a wiec aktywnie poszukuje produktu lub usługi w danej kategorii. Miażdżąca większość rynku (około 95%) jest natomiast „out-of-market”, a więc w ogóle nie jest trybie zakupu.

Choć prof. Dawes badał głównie B2C to okazuje się, że reguła ma 95:5 zaskakująco dobrze opisuje też rynek B2B. Jeśli się o nad tym zastanowić, to szczególnie dla skomplikowanych produktów i usług B2B, które są kupowane niezbyt często to bardzo zdroworozsądkowa konkluzja. Jeśli na przykład organizacja przeszła długą drogę selekcji systemu ERP, reengineeringu procesów biznesowych, integracji całej gamy innych systemów, szkolenia pracowników, zarządzaniu zmianą i wszystkim co z tym związane, to nic nie zmieni faktu, że przez najbliższych kilka lat, co najmniej do momentu amortyzacji tej inwestycji, nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie kupować nowego systemu ERP, i żaden marketing – nawet najgenialniejszy – tego faktu nie zmieni. Po prostu, ten potencjalny klient jest out-of -market.

Ile wynosi proporcja w mojej kategorii?

Oczywiście nie należy tych liczb brać dosłownie, to jest tylko pewna heurystyka niemniej możesz pokusić się o określenie tej wielkości dla wybranej kategorii produktów w twoim przypadku. Można to oszacować na podstawie:

  • wskaźnika rocznego churn‚u lub informacji o częstotliwości zakupu w danej kategorii
  • informacji jak długo trwa proces zakupu w danej kategorii.

Churn to miara, która określa jaki procent klientów średnio w ciągu roku odchodzi od danego dostawcy dla danej kategorii produktów. Takie informacje możesz zdobyć analizując dane CRM nt. Twoich klientów (choć pamiętaj, że może to odbiegać od rynkowej normy) lub możesz posłużyć benchmarkiem, takim jak np. dane z CustomerGauge:

Churn klientów wg. branż

Churn klientów (jako procent klientów utraconych rocznie) wg. branż, źródło: CustomerGauge

Dla wyliczeń w naszym przykładzie załóżmy, że churn wynosi 20%.

Churn można też wyliczyć z częstotliwości zakupu (czyli: jak często klienci dokonują zakupu w danej kategorii). Jeśli to ta „raz na 5 lat” (czyli 60 miesięcy) to churn = 12 / 60 = 20%.

Aby oszacować jak dużo klientów jest in-market potrzebujemy jeszcze jednej informacji: jak długo są trwa bycia w proces zakupu. Tę wielkość możesz ustalić na postawie danych z CRM (pamiętaj, że proces zakupu rozpoczyna się zazwyczaj wcześniej niż kontakt ze sprzedawcą), systematycznie zbierając tę informacje od Twoich klientów lub – znów – posługując się benchmark’iem. Ja na podstawie badania IRSM „Jak kupuje B2B w Polsce” przyjąłem do naszych wyliczeń wielkość 3 miesięcy.

Procent klientów in-market wyliczymy wg. wzoru = (chrun * długość procesu zakupu) / 12.

Przy tych założeniach jest to 5% rynku. Jeśli chcesz policzyć churn oraz ilość klientów in-market podstawiając własne założeniach, możesz to zrobić posługując się załączonym na dole artykułu plikiem excela.

* * *

Zastanówmy się teraz nad konsekwencjami tego stanu rzeczy.

Tylko 5% rynku zainteresowane informacjami o produkcie

Treści wsparcia sprzedaży, czyli te związane z produktem, mające bezpośrednio wspierać sprzedaż i dzięki którym jest możliwe generowanie leadów są skutecznie wobec jedynie tego 5% rynku. To są osoby, które właśnie poszukują informacji nt. produktu. One chcą wiedzieć o nim wszystko (także to, o czym sprzedający mówić zazwyczaj nie chcą, np: jakie są wady produktu i problemy z nim związane albo cena, i dlaczego tak wysoka 😉).

Pozostałe 95% potencjalne rynku nie należy rozumieć jako „nie przekonanych”. Po prostu w tym momencie nie jest w tym momencie poszukiwania produktu, bo go w tej chwili nie potrzebuje. Wracając do naszego przykładu z zakupem systemu ERP, problem zakupu takiego system został (przynajmniej na jakiś czas) rozwiązany i wszyscy wzięli się za rozwiązywanie innych ważniejszych w tym momencie problemów, które teraz znajdują się na szczycie ich listy priorytetów. Nikt więc nie będzie zajmował się porównywaniem funkcjonalności systemów ERP, no chyba że ktoś ma takie hobby. Takich ludzi bardzo trudno zainteresować informacjami o produkcie.

Czy warto skupić się tylko na 5% kupujących?

Ale – być możesz chcesz powiedzieć – w czym problem?! To wszystko świetnie się składa! Dzięki skupieniu się wyłącznie na treściach wsparcia sprzedaży angażujemy wyłącznie tych, którzy właśnie chcą kupić. Wystarczy ich identyfikować (temu właśnie służy generowanie leadów) przedstawić choć troszkę lepszą niż ofertę konkurencji i mamy efektywny marketing! Czyż nie? Po co marnować cenne zasoby marketingowe by dotrzeć tych, który teraz kupić w nie chcą?

Reguła 95:5 marketing b2b in-market out-of-market

Reguła 95:5 – większość rynku nie jest w trybie zakupu i nie jest zainteresowana treściami wsparcia sprzedaży (źródło: ilustracja własna + Gartner)

Problem jest taki, że:

Po pierwsze, „przedstawić choć troszkę lepszą niż ofertę konkurencji” oznacza w większości przypadków mniejszą marżę.

Po drugie, dziś równie sprytni są już właściwie wszyscy Twoi konkurenci. Przez wciągu ostatnich kilkunastu lat takie działanie stało się de facto standardem w marketingu B2B. Jeszcze dziesięć lat temu, a może i nawet kilka lat temu, publikacja strony typu: „Jak wybrać system CRM” był pewnym sposobem na identyfikacje osób, które stoją przed takim wyborem, dziś, gdy tego typu stron tylko w polskim internecie setki, jeśli nie tysiące – takie działanie nie zapewnia żadnej przewagi.

Po trzecie: jak pokazują badania, szansa że oferta od nieznanej firmy „wyskoczy” na ostatniej prostej postępowania zostanie wybrana oscyluje w okolicach 10% – i to nawet jeśli obiektywnie lepsza!

To czym jest zainteresowane 95% rynku?!

Na pewno nie produktem!

To nie są „nie przekonani” klienci do których jeszcze nie dotarliśmy lub nie przekonaliśmy ich skutecznie. Oni są out-of-market, ponieważ nie potrzebują, nie chcą ani lub mają możliwości zakupu tego, co sprzedajesz. Oznacza to, że marketing mający na celu przekonanie zostanie po prostu zignorowany. To na co możesz natomiast liczyć to zbudowanie lub odświeżenie świadomości marki. Celem nie jest spowodowania aby kupli, aby pamiętali o marce, a nawet ją preferowali gdy w przyszłości znajdą się w sytuacji zakupowej.

Istnieje wiele metod by zainteresować nie-kupujących naszą firmą (od reklam wizerunkowych, przez sponsoring aż do event-marketingu), ale chyba najważniejszy w B2B jest content marketing. Dlatego content marketingw przeciwieństwie do treści wsparcia sprzedaży – winien koncentrować się informacjach, które de facto mają wartość niezależną od produktu. To może być edukacja, newsy barażowe, cenne informacja a nawet… humor. Kluczem są tutaj potrzeby informacyjne twojej grupy docelowej (przeczytaj więcej: O czym robić content marketing b2b – przykłady).

Najważniejsze jednak zrozumienie, że stosując content marketing (lub inną formę komunikacji do nie-kupujących) gra toczy się o wciągnięcie odbiorców na orbitę marki po to, że gdy przyjdzie dzień, kiedy ten produkt potrzebny będzie – to odbiorca będzie rozpatrywał, a może i preferował daną markę.  Jeśli zdecydujemy się budować rozpoznawalność marki wśród naszych potencjalnych, przyszłych klientów, tych którzy stanowią dziś owe 95% procent rynku to zwiększamy dramatycznie szansę, że gdy staną już przed decyzją zakupu to:

  • spośród wszystkich dostępnych treści pomagających w zakupie produktu z danej kategorii będą mieli zaufanie właśnie do naszych treści sprzedaży
  • to naszą firmę zaproszą do postępowania zakupowego (krótka lista rozpatrywanych dostawców)
  • albo wręcz nasz produkt będzie preferowanym rozwiązaniem, które nie tylko będzie miał większą szansę za zakup, ale kupujący będą skłonni więcej za niego zapłacić (na tym polega preferencja i związane z nim tzw. „pricing power”).

Co potwierdzają badania (temu będzie poświęcony kolejny wpis: 4 efekty silnej marki w marketingu B2B).

Oczywiście, content marketing to jest jedyna metoda budowania marki w B2B (czyli owego skojarzenia: problem -> marka). Te wszystkie sposoby zebrałem i omówiłem w podcaście S2E9: Marka w marketingu B2B.

Reguła 95:5 a ocena efektów marketingu (ROI)

Niestety, konsekwencje reguły 95:5 sięgają również mierzenia efektów marketingu czyli jego wpływu na sprzedaż. Jeżeli będziemy kierować działania marketingowe do przyszłych, potencjalnych klientów, po to aby w przyszłości wpłynąć na ich decyzje zakupowe to oczywistym jest, że efekty będą bardzo odroczone. Jak bardzo?

Policzmy to na prostym modelu i załóżmy, że:

  • Kampania marketingowa (brandingowa – czyli skierowana do 95% nie-kupujących) wydarzyła się w Q1 a potem nie było już żadnej aktywności marketingowej.
  • Efekt tej kampanii w Q1 stopniowo maleje i po roku pamięta już tylko o niej ok. połowa potencjalnych klientów, na którą oddziaływała (to założenie przyjąłem na podstawie publikacji „What happens to sales when brands stop advertising for long periods?” The Ehrenberg-Bass Institute)
  • Proces zakupu, od momentu kontaktu z działem sprzedaży do finalizacji,  trwa 2 kwartały
  • 5% uczestników rynku jest in-market w każdym kwartale.

Poniżej wykres przedstawia symulację opóźnienia efektu marketingowego, który trwa ponad 12 kwartałów!

Reguła 95:5 opóźnienie efektu marketingu

Reguła 95:5 – symulacja opóźnienie efektu marketingu

Z wykresu możemy odczytać, że:

  • Akcja marketingowa zrealizowana w Q1 nie ma ŻADNEGO wpływu na sprzedaż przez pierwsze dwa kwartały (co wynika, z tego, że tyle właśnie trwa proces sprzedaży)
  • 1 rok – tyle trzeba czekać, aby zmaterializowała o się 30% efektu akcji marketingowej z Q1
  • 2 lata – tyle trzeba czekać, aby zmaterializowała o się 70% efektu akcji marketingowej z Q1
  • ponad 3 lata – tyle trzeba czekać, aby zmaterializowała o się 90% efektu akcji marketingowej z Q1

Tak duże opóźnienie właściwie wymyka się ocenie nie tylko w perspektywie roku (czyli zwyczajowym horyzoncie budżetowym) ale nawet w perspektywie długości pracy osób za ten marketing odpowiadających (w.g. badania Spencer Stuart w firmach B2B F500 to średnio 4,5 roku pracy w jednej firmie).

To opóźnienie stawia też pod znakiem zapytania adekwatność stosowania wskaźnika marketing ROI, przynajmniej w odniesieniu do długofalowych efektów marketingu. Typowym przykładem jest ROI inwestycji w papiery wartościowe: istnieje konkretny moment w którym inwestycja jest zamykana i rozliczana (to sprzedaż papierów) oraz istnieje sposób wyznaczenia zysku lub straty (to różnica między ceną zakupu a ceną sprzedaży).

Stosowanie miary wskaźnika typu return-on-investment wymaga jasnego punktu w czasie, w którym inwestycja jest rozliczana oraz możliwości zmierzenia w tym punkcie wygenerowanego przez tę inwestycję zysku. W marketingu jest to praktycznie niemożliwe: nie istnieje jasny punkt rozliczenia inwestycji a efekty tej inwestycji rozciągnięte są na tak długi okres, że w zasadzie uniemożliwia to wyizolowanie wpływu konkretnej zainwestowanej złotówki na efekt finansowy.

Reguła 95:5 a lejek sprzedaży

Reguła 95:5 wymusza na marketerach zamianę spojrzenia na rynek oraz klientów, a także przedefiniowanie funkcji, którą pełni sam marketing. W przeciwieństwie do lejka sprzedaży, który zakłada, że rolą marketingu jest „przesuwanie” kupującego w dół lejka, reguła 95:5 bliższa jest idei, że jako marketerzy mamy ograniczony na decyzje o zakupie.

Ponieważ zgodnie z nią kupujący są tylko w 2 stanach, albo in-market, albo out-of-market, to wszystko co marketing może zrobić to:

  • albo dostarczyć niezbędnych informacji kupującym, który są in-market (to marketing wsparcia sprzedaży)
  • albo upewnić się, że przyszli klienci out-of-market znają nas i cenią na tyle, że gdy będą w przyszłości w sytuacji zakupu produktu lub usługi z naszej kategorii to wybiorą właśnie nas (to nic innego jak budowanie marki).

Moim zdaniem ten podział na dwie grupy znakomicie to uprasza i ułatwia planowanie działań marketingowych. Oczywiste staje się jaka jaką rolę powinien odegrać brand marketing, jaką marketing wsparcia sprzedaży oraz jak powinno się oceniać efekty obu tych obszarów marketingu.

Opóźnienie efektu marketingu – policz sam!

Jeśli chcesz samodzielnie policzyć ile procent twoich klientów jest w danej chwili in-market oraz z jakim opóźnieniem materializuje się efekt marketingu w przypadku klientów, którzy są out-of-market, możesz to zrobić samodzielnie za pomocą pliku excela, który dla ciebie przygotowałem:

XLS - 95:5 i opóźnienie

* * *

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

How brands grow 2 – czyli co musisz wiedzieć o roli marki

Przyjęło się, że w marketingu B2B marka i jej wizerunek jest sprawą co najwyżej drugorzędną. Przecież sprzedaż B2B to nie emocje tylko zimna kalkulacja oraz dogłębna analiza wszystkich za i przeciw dokonywana przez członków komitetu zakupowego a wszelkie wątpliwości i obawy klienta da się rozwiązać odpowiednimi treściami lub umiejętnie prowadzoną przez sprzedawcę-eksperta sprzedażą konsultacyjną. A że ów sprzedawca jest wynagradzany prowizyjnie to najważniejsze są dla niego wysokiej jakości leady oraz jak najszybsze „zamknięcie” sprzedaży w celu realizacji targetu.

A marka? Marka nie ma większego znaczenia, bo wszystko i tak jest zasługą jego osobistych, ciężko wypracowanych relacji…

Jednak coś się zmienia i coraz częściej pojawiają się głosy, że znaczenie marki może być znacznie większe niż do tej pory marketerzy i sprzedawcy B2B byli skłonni to przyznać. Ba! Sam Jon Miller, pionier systemów marketing automation i założyciel firmy Marketo (obecnie to część Adobe), jeden ze współtwórców marketingu opartego o generowanie leadów ma wątpliwości czy to aby na pewno właściwa droga i widzi potrzebę długookresowej inwestycji w markę (tłum. z ang.):

Presja na osiąganie krótkoterminowych celów (Marketing Qualified Leads) i generowania piepline’u potencjalnych klientów wynika bezpośrednio z zasad, które sami stworzyliśmy. Nauczyliśmy nasze zarządy postrzegać marketing jako maszynę działającą na zasadzie „budget in, leads out” a oni uzależnili się od tego przypływu MQLs jak od wyrzutu cukru do krwi. Jednak to krótkoterminowe myślenie sprowadziło nas na manowce.

(…)

Silna, pozytywna marka otwiera drzwi i wszystko ułatwia. To ona jest powodem dramatycznej różnica pomiędzy ignorowanym wydzwanianiem do klienta „na zimno” a kontaktem, który wywołuje żywą reakcję. To powód, dla którego klienci płacą premię za produkt, któremu ufają, zamiast wybierać tańszą alternatywę. To właśnie dzięki niej Twoi klienci zamieniają się w zwolenników promujących produkt nawet bez twojego udziału.

Wow! 🤯

Ta postępująca od jakiegoś czasu zamiana w myśleniu o roli marki w B2B to temat na osobny wpis, ale mnie sprowokowała ona do sięgnięcia po książkę uznanych autorytetów w obszarze zarządzania brandem. Ta książka, którą chciałbym się dziś z Wami podzielić to: „How Brands Grow (part 2)” autorstwa Jenni Romaniuk i Bryon Sharp z Ehrenberg-Bass Institute, University of South Australia.

Poniżej wynotowałem hasłowo najciekawsze moim zdaniem idee, które w niej znalazłem (choć oczywiście czytając tę pozycję znajdziesz ich o wiele więcej). Niektóre z nich obalają powszechnie pokutujące w marketingu mity. Mam nadzieję, że ta lista zaintrygują Cię na tyle, że sięgniesz po tę książkę i zapoznasz się całą argumentacją:

  • Prawo podwójnego zagrożenia (ang. double jeopardy law) – prawo to głosi, że mało znane i niepopularne marki (aż chcę zakrzyknąć: przecież to większość marek B2B!) mają przechlapane. Owe marki nie tylko mają mniej klientów (co oczywiste) ale dodatkowo im mniej marka jest popularna tym jej istniejący klienci są mniej lojalni, czyli częściej i chętniej niż klienci znanych marek sięgają po produkty konkurencji.
  • Lojalni klienci to mit – olbrzymia część klientów to użytkownicy wielu, konkurujących ze sobą marek. To, że twoi klienci często kupują twoje produkty lub usługi oznacza prawdopodobnie jedynie tyle, że są często kupują również inne produkty w tej kategorii. Jeśli jesteś mało popularną marką to problem potęguje prawo podwójnego zagrożenia (patrz: punkt powyżej).
  • Reguła 95:5 – przytłaczająca większość rynku (średnio 95%) nie jest w trybie zakupu, dlatego nie jest zainteresowana ani twoim produktem ani informacjami na jego temat. Tego typu komunikat zainteresuje jedynie 5% całego rynku (przeczytaj więcej: Reguła 95:5 czyli dlaczego możesz sprzedawać tylko do 5% klientów).
  • Wzrost bazy klientów drogą do wzrostu sprzedaży – Wzrost sprzedaży niemal zawsze wiąże się poszerzeniem bazy klientów. Nie da się skutecznie rozwijać sprzedaży wyłącznie zwiększając lojalność. Wzrost niemal zawsze pochodzi od okazjonalnych klientów lub nowych jeszcze-nie-klientów. Wynika to po pierwsze z tego, że nie da się uniknąć naturalnego churn’u, a po drugie – wbrew powszechnym przekonaniom – łatwiej sprzedać tym, którzy jeszcze w ogóle twoich produktów nie kupili niż zwiększyć sprzedaż do obecnych klientów.
  • O preferencjach klientów decyduje dostępność – chodzi zarówno o dostępność mentalną (czyli automatyczną reakcję umysłu klienta, który zadając sobie pytanie „co może pomóc mi w rozwiązać dany problem” natychmiast przywołuje markę) jak i dostępność dystrybucji, czyli łatwość dokonania zakupu (w przypadku B2B ważnym aspektem będzie – moim zdaniem –  to, na ile produkt i wszystko dookoła niego ułatwiają przejście całego procesu zakupowego i wszelkich z tym związanych procedur po stronie klienta).
  • Warianty produktów powiększają grono odbiorców – portfolio produktów w różnych wariantach, wpasowujących się różne preferencje powoduje zwiększenie grona potencjalnych klientów. Wprowadzanie nowych wariantów jest równie ważną drogą do wzrostu sprzedaży jak dostępność mentalna oraz dystrybucyjna.
  • Przekraczanie oczekiwań klientów jest nieopłacalne – klienci sięgają po produkty, z których są zadowoleni (to oczywiste) ale przekraczanie ich oczekiwań jest po prostu nieopłacalne. Po pierwsze owe pozytywne zaskoczenie „działa” zazwyczaj tylko za pierwszym razem (przy kolejnym zakupie to już „tylko” spodziewana cecha), a po drugie pieniądze, które na to wydamy lepiej zainwestować w dotarcie nowych klientów (nota bene: w podobnym tonie pisał o sprzedaży B2B Gartner, który wskazuje, że ważniejsza od satysfakcji jest… dostępność – czyli w przypadku B2B – łatwość zakupu).
  • Wąskie targetowanie jest przeciw-skuteczne – Skoro kluczem do wzrostu jest poszerzenie bazy klientów poprzez m.in. mentalną dostępności marki, to nasza marka musi dotrzeć ze swoim przekazem do jak najszerszego grona potencjalnych klientów (jakże odmienne spojrzenie do utartego w B2B ultra-targetowania tylko tych, którzy właśnie chcą kupić).
  • Word-of-mouth jest przeceniane – bardzo niewielu klientów ma potrzebę dzielenia się swoją opinią o produktach, które kupują a jeśli w ogóle to robią to w stosunkowo wąskim gronie bliskich znajomych lub rodziny. Dlatego WOM nie jest efektywną formą docierania do szerokiej bazy klientów – a to właśnie szeroka baza jest podstawą wzrostu (patrz: poprzednie punkty). Firmy, które twierdzą, że urosły dzięki WOM, tak na prawdę odniosły sukces nie dzięki WOM a pomimo braku inwestycji w markę.
  • Branding to operacja na mózgach klientów – chodzi o zbudowanie tzw. category entry points (CEP), czyli sytuacji, które wyzwalają ciąg myśli nieuchronnie prowadzących do naszej marki. Istnieje wówczas szansa, że to skojarzenie stanie się mentalnym skrótem (np. „Jestem spragniony po treningu to sięgam po…. Oshee”, albo „Potrzebuję wyceny przejmowanej spółki pomoże mi w tym… Deloitte”). To umożliwia naszym leniwym mózgom zaoszczędzić energię na rozważania, którą markę wybrać (* – patrz przypis poniżej). Branding polega na wywołaniu takiego skojarzenia oraz regularnym jego utrwalaniu (jeśli nie będziemy o tych skojarzeniach i o marce przypominać, klienci wcześniej czy później o tym zapomną lub – co gorsze – skojarzenie zostanie zagospodarowane przez inną markę).

Znaczną część książki autorzy poświęcili również metodzie konstruowania marki, czyli takiej, która skutecznie oddziałuje poprzez wybrane skojarzenia. Znajdziecie tam również wskazówki na temat tego w jaki sposób badać, analizować i oceniać tę skuteczność. Omawiany jest również temat wprowadzania na rynek nowej marki.

Naukowe podejście jest dużą wartością tej książki. Niemal każda teza poparta jest obficie przytaczanymi badaniami marketingowymi konkretnych produktów i rynków a omawiane zależności prezentowane na konkretnych przykładach.

Nie da się ukryć, że książka „How Brands Grow (część 2)” skupia się na marketingu B2C. Pomimo, że tylko jeden z rozdziałów w całości poświęcony jest B2B (autorzy przytaczają w nim m.in. szereg przykładów wskazujących, że mechanizmy działania marki są w B2B i B2B w gruncie rzeczy identyczne) to nie mam najmniejszych wątpliwości, że będzie to nie tylko bardzo ciekawa ale i też bardzo użyteczna lektura dla każdego marketera B2B. Choć nie jest to może kompendium na temat zarządzania marką od A do Z, to jest to na pewno świetny drogowskaz by rozpocząć edukację w tym obszarze. Książka będzie z pewnością również kopalnią argumentów by rozpocząć rozmowę z zarządem na temat roli marki w waszej firmie. A jeśli już współpracujesz z agencją badawczą, kreatywną lub domem mediowym – pomoże ci tę współpracę wnieść na wyższy poziom.

Moim zdaniem to jest lektura obowiązkowa!

Kup książkę: „How Brands Grow (część 2)” Jenni Romaniuk, Bryon Sharp:
Wersja polska papierowa (twarda okładka)
Wersja angielska papierowa (twarda okładka)
Wersja Kindle

====
* – Jak silny jest ten mechanizm oddziaływania marki na kupujących (i to w B2B!), niech świadczy badanie opisywane w Harvard Business Review sugerujące, że kupujący B2B zanim formalnie rozpoczną proces poszukiwania najlepszej oferty na rynku mają już w głowie listą marek potencjalnych dostawców. W 90% przypadków to właśnie dostawcy z tej listy wygrywają całe postępowanie!

* * *

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.

Marketing B2B – definicja 🧐

Marketin B2B - definicja, co to jest?

Rozpoczynając prowadzenie niniejszego bloga chciałbym wyjaśnić jak rozumiem marketing B2B i dlaczego skupiam się na nim a nie traktuję o marketingu w ogóle.

Zacznijmy od próby zdefiniowania co to jest marketing B2B? Pomimo, że w klasycznym ujęciu marketing zawiera w sobie wiele aspektów związanych np. badaniem rynku i tworzeniem produktów, to na potrzeby bloga chciałbym skupić się na bardzo wąskiej definicji:

Definicja: Marketing B2B to proces wspierania procesu sprzedaży produktów i usług do klientów instytucjonalnych, opierający się na komunikacji, której celem jest zbudowanie świadomości potrzeby zmiany w przedsiębiorstwie a następnie umożliwienie podjęcia decyzji o zakupie poprzez dostarczenie niezbędnych do tego informacji.

Ograniczenie tematyki do marketingu B2B wynika z – oprócz mojej strategi na znalezienie mojej wąskiej niszy informacyjnej 😉 – faktu, że jestem przekonany, że marketing B2B i B2C różnią się na tyle głęboko, że wymagają zastosowani odmiennych taktyk oraz innych umiejętności od samych marketerów. Ten stan rzeczy jest moim zdaniem konsekwencją tego, w jakich sposób kupowane są produktu i usługi B2B:

Marketing B2B to zarządzanie ryzykiem kupującego

Najgorsze, co może spotkać indywidualnego konsumenta w przypadku nieudanego zakupu to poczucie zawodu, braku satysfakcji lub utrata mniejszej bądź większej sumy pieniędzy. Doświadczenie niewątpliwie przykre ale nie rzutujące dramatycznie na jego życie. Zakupy konsumenckie są również bardzo częste a konsumenci nie są po prostu w stanie dokładnie analizować każdego z nich, dlatego dużo bardziej polegają na wizerunki marki niż gruntownym researchu.

Osoba odpowiedzialna za zakup B2B ponosi znacznie większe ryzyko. Im droższy i bardziej wpływający na działanie kupującej firmy zakup, tym to ryzyko jest wyższe i w najgorszym razie może doprowadzić do utraty reputacji, pracy czy nawet złamania kariery. Nie dziwne więc, że kupujący w B2B bardzo sumienie przygotowują się do podjęcia decyzji. Zakup poprzedzony jest często miesiącami (a zdarza się, że i latami) zbierania oraz analizowania informacji oraz wypracowania konsensusu pomiędzy wszystkimi osobami w firmie, których decyzja dotyczy: mowa o komitecie zakupowym, czyli gronie osób opiniujących dany zakup.

Aby uświadomić sobie olbrzymi wpływ na decyzje zakupowe w B2B ma unikanie ryzyka zobacz badania pokazujące, że komitet zakupowy w imię jego uniknięcia jest gotów nawet wybrać obiektywnie gorszy i droższy – byle nie być posądzonym brak należytej staranności, jeśli coś pójdzie niezgodnie z planem.

Dlatego też tak ważnym elementem marketingu B2B jest pomoc wszystkim zainteresowanym w zdobyciu informacji, które tę trudną decyzję ułatwią podjąć – czyli przygotowanie informacyjnych treści. Jest to również powodem, dla którego tak ważne w marketingu B2B są treści marketingowe. Mogą to być zarówno, długofalowe, edukacyjne działania z zastosowaniem content marketingu (nie, nie wszystkie treści marketingowe to od razu content marketing) jak treści sprzedażowe (treści BoFu) mające bezpośrednio pomagać w pomyślnej realizacji zakupu.

Marketing B2B to skomplikowany proces zakupu

Nie dość, że ryzyko dla kupującego w B2B jest duże to często sam produkt lub usługa jest zazwyczaj bardzo skomplikowana i „szyta na miarę”. W dodatku to po stronie firmy kupującej często nie ma jednej „osoby decyzyjnej”: ale wspomniany wcześniej komitet zakupowy. To oznacza, że proces dochodzenia do zgodnej rekomendacji wszystkich członków komitetu zakupowego jest na prawdę bardzo skomplikowany i może trwać miesiące a nawet lata.

Rolą marketingu jest pomoc pokonaniu tej wyboistej drogi. Po mocną dłonią, którą marketerzy B2B mogą podać to informacje uławiające każdemu z członków komitetu zakupowego jej pokonanie. Tu należy zauważyć, że są to zazwyczaj zupełnie różne informacje dla każdego z nich. Np. w przypadku zakupu systemu informatycznego, innych informacji będzie potrzebował zespół, który będzie jego użytkownikiem, inne osoba z IT, która będzie zajmowała się jego administracją a jeszcze inne prawnik, który będzie opiniował umowę.

Komitet Zakupowy - Cykl zakupowy

Warto zdać sobie sprawę, że ten proces dochodzenia do wewnętrznego porozumie w firmie ma swoja dynamikę i jest efektem ścierania się, czasem sprzecznych, interesów. Dlatego pomimo, że często opisywany jest za pomocą lejka sprzedażowego, w którym ruch odbywa się tylko z góry do dołu, w rzeczywistości niemal w każdym momencie każdy z członków komitetu zakupowego może – z różnych powodów – wycofać swoją rekomendację. Dlatego celniejsza wydaje mi się, metafora jobs to be done, czyli pomoc w realizacji pewnych pośrednich zadań, które członek komitetu musi wykonać zanim zdobędziemy jego rekomendację.

Marketing B2B to marka

Z marketingiem wsparcia sprzedaży jest jednak pewien problem: jest on skuteczny jedynie wobec niewielkiego fragmentu rynku, czyli do około 5% – to firmy, które są „in-market”. Do pozostałej części, czyli około 95% „out-of-market” w ogóle nie nie masz szans sprzedać.

Nie dlatego, że jest nie ona przekonana do twojego produktu – ale dlatego, że w ogóle go w tym momencie nie potrzebuje. Tak jak właściciel samochodu nie potrzebuje oferty na jego ubezpieczenie w sytuacji, gdy właśnie go ubezpieczył pojazd na kolejny rok. Jedyne co można zrobić to upewnić, że zapamięta markę firmy ubezpieczeniowej i weźmie ją pod uwagę przy kolejnym zakupie.

Reguła 95:5 marketing b2b in-market out-of-market

Reguła 95:5 marketing b2b in-market out-of-market

Tzw. reguła 95:5 – bo ją mam na myśli – spopularyzowana przez profesora Johna Dawesa z Ehrenberg-Bass Institute i opisana w książce How brands grow 2, to zasada marketingowa, dzięki której zrozumiesz dlaczego marka jest tak istotna w B2B, i dlaczego to od niej zależy nie tylko skuteczność sprzedaży ale przede wszystkim marża.

Marketing B2B to komunikacja „wielu do wielu”

W marketingu B2B mamy do czynienia z wyjątkową mnogością kanałów, wieloma odbiorców i nadawców treści.

Po stronie kupujących mamy komitet zakupowy, którego każdy z członków potrzebuje innych, specyficzny treści. Po stronie firmy sprzedającej to kanały marketingowe, sprzedawcy, eksperci techniczni. Komunikacja jest też dwu-kierunkowa, kupujący zadają pytania, czasem bardzo specyficzne i wymagające indywidualnych odpowiedzi.

Dlatego marketing i sprzedaż B2B polega na koordynacji wielokanałowej i wielowątkowej komunikacji wielu osób. Ta mnogość rodzi szereg problemów z koordynacją. To sprawia, że – moim zdaniem – marketing B2B jest dużo bardziej skomplikowanym procesem niż B2C. Słowo „koordynacja” jest clue wyzwań stojących przed marketerami B2B.

Marketing B2B to infrastruktura

To wszystko oznacza, że marketing B2B wymaga infrastruktury by móc skutecznie realizować swoje zadania.

Mam na ma myśli systemy MarTech takie jak Marketing Automation i CRM, które mogą pomóc w zarządzaniu tak skomplikowanym procesem. Taką infrastrukturą tworzą również  dane takie jak dane podstawowe (master data), które pozwalają zbudować spójny obraz tych wszystkich danych.

I te właśnie tematy będą polem moich dywagacji, a mam nadzieję, że dla Ciebie drogi czytelniku powodem do inspiracji.

Zasubskrybuj blog poniżej, aby otrzymywać powiadomienia o nowych artykułach:

Wpisz swój adres e-mail, aby subskrybować tego bloga i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach pocztą e-mail.